Zawsze testuję z ukrycia. Podglądam.
Niby nie muszę, no bo na przykład do piekarni sprzedaję moje żyto i mogłoby mnie nie interesować, co z tym dalej – żyto było dobre, a czy piekarz robi dobre chleby, to już niby jego problem, ale… nazwisko ma się jedno. Nie jestem korporacją, która zmienia nazwy, więc może sobie bezkarnie pozwolić na walenie bubli.
Jadam więc wszystkie chleby z mojego żyta; zamawiam (pod innym nazwiskiem) dostawę szamponu z moim nazwiskiem i potem leję to sobie po włosach i sprawdzam. Czy nadal pachnie tak, jak obiecywali, czy smakuje, czy zapakowane tak jak za pierwszym razem…
Nowy Chleb Kolonialny też zamówiłem i… zjadłem ze smakiem.
***
Nie mam żadnych certyfikatów i mieć nie chcę. Tak jak Ford samochody, Trump wieżowce, a Disney filmy – tak i ja podpisuję mój towar własnym nazwiskiem i póki żyję dbam o jakość OSOBIŚCIE.
Dotyczy to wszystkiego czego się tykam.