Wystąpiłem tam w sobotę i… dowiedziałem się czegoś o moim Ojcu. Posłuchajcie…
50 lat temu mój Ojciec zaczynał swoją karierę jako impresario (dzisiaj mówi się: menadżer zespołu, artysty), czyli organizował artystom występy i wypuszczał ich na scenę. Początkiem kariery mego Ojca był zespół NO TO CO (potem byli Skaldowie, Niemen, Brekaut, Maryla, festiwal Jazz Jamboree, na którym jako mały chłopiec sypiałem w fotelach). Ostatnim artystą, którego Ojciec wypuszczał na scenę byłem ja – organizował mi występy, jeździł ze mną po Polsce i zagranicy oraz produkował moje programy TV – przez ostatnie 15 lat swego życia.
W sobotę w Nowym Dworze Gdańskim ktoś powiedział mi tak: A wie pan, że w tym samym Domu Kultury, na tej samej scenie grał swój pierwszy koncert zespół NO TO CO i przywiózł ich tu do nas pański Tata? Wiedział pan?
Nie wiedziałem. Teraz wiem.
Sala ta sama i chyba bez remontu od tamtego koncertu NO TO CO. Tylko garderobę zrobili na cacy, a sala wciąż czeka na jakąś forsę. Teraz jest na tyle zabytkowa, że nie należy jej, broń Boże, przebudowywać, bo zabytkowa, stylowa. Trzeba ją odnowić, trzeba jej konserwatora, który zachowa ten stary styl. Doda dyskretnie nowe nagłośnienie, reflektory, odrestauruje, a nie przebuduje.
***
Wszystkim obecnym na moim występie dziękuję z serca, bo wiem jaką miałem w tym dniu konkurencję: duża darmowa impreza w Sopocie, w TV piłkarski finał, w całym mieście Przyjęciny (tak na Kociewiu nazywamy przyjęcia z okazji Pierwszej Komunii Świętej), a do tego jeszcze zaraz obok Noc Muzeów. Mimo to ludzi na moim występie nie zabrakło. Bardzo dziękuję i do zobaczenia.
Po występie jeden Pan podszedł do mnie i mówi tak: Myślałem, że Pan jest bucem, a tu okazało się, że wcale nie. Następnym razem zabiorę znajomych.
baj