POPRZEDNI ODCINEK:
***
Późne popołudnie można było zaliczyć do bardzo udanych. Karcz odebrał Kasię spod jej mieszkania na osiedlu Kopernika, a później zawrócił w stronę Rynku. Bibliotekarka nie sprawiała wrażenia skrępowanej i nawet spróbowała wyjaśnić wcześniejszą odmowę wyjścia na kawę.
– Pomyślałam, że mogłeś poczuć się urażony.
– Tylko tyle?
– A co chciałbyś usłyszeć? – spojrzała na niego prowokacyjnie. – Sądzisz, że skoro zapraszasz kogoś na kawę, to ten ktoś od razu powinien się zgodzić? Nie ma tak łatwo.
Robert uznał uwagę dotyczącą tego, że „nie ma łatwo” za zwyczajną zaczepkę i postanowił jej nie komentować. Zamiast tego opowiedział jej o bieganiu i o tym, czego dowiedział się na temat Legnicy do tej pory.
– To ty powinieneś pracować w bibliotece, a nie ja. Sypiesz faktami jak z rękawa.
– To źle?
– Nie, to miłe. Jestem legniczanką i nawet mi to schlebia, ale brakuje w tym romantyzmu…
Karcz, słysząc to, zmarszczył brwi.
– Nie rozumiem.
Wrzucił kierunkowskaz i skręcił w pierwszą ulicę po lewej.
– Kojarzysz tego znajomego, o którym ci wspominałam, Ksawerego? – zagadnęła, a on zgodnie z prawdą pokiwał głową. – To z nim i kilkoma innymi mamy spotkać się w piątek. Potrafi gadać o tym mieście cały czas. Macie podobną manierę, tylko że przez niego przemawia jeszcze jakieś dziwne… sama nie wiem, jak to nazwać…
– Uczucie?
– Tak, to chyba dobre określenie.
Wzruszył ramionami.
– Wiesz, ja chyba po prostu nie lubię miast. Uważam blokowiska za gwałt na otoczeniu.
– Chyba naprawdę potrzebujesz tej kawy – zauważyła.
– Czemu tak sądzisz?
– Musisz się zrelaksować. Poczuć to miasto, a nie tylko po nim biegać i wszystko analizować, rzucając hasła jak z przewodnika.
– Nie macie dobrych przewodników – zauważył wyraźnie niezadowolony, a ona zachichotała jak dziecko.
Znowu pomyślał o budynku starej mleczarni, który nie dawał mu spokoju. Teraz wydawało mu się to głupie, choć wiedział, że jego instynkt i tak zwycięży, i wcześniej czy później wejdzie tam i dokładnie mu się przyjrzy. To chyba było to uczucie, o którym wspominała Kaśka, ale nie miał zamiaru tego sprawdzać.
Kiedy dojechali do Rynku, tym razem zaparkował samochód z drugiej strony, niedaleko zamku Piastów i małego targowiska.
– O co chodzi z tym samochodem? – zapytała w końcu. – W szkole uczniowie mówią na ciebie „ten od samochodu” albo „Mustang”.
– Świetnie. Spodziewałem się czegoś bardziej wyszukanego…
– Spokojnie. Na mnie mówią „babka z biblioteki”.
Popatrzył na nią i pozwolił sobie na uśmiech.
– Nie wpadłbym na to – odparł. – W ogóle do ciebie nie pasuje.
– A co do mnie pasuje?
Zamyślił się.
– Na razie nie mam pomysłu, wybacz.
Spacerowym krokiem ruszyli w stronę Rynku. Przeszli przez ulicę, zostawiając zamek za sobą, i po prostu szli.
– Wytłumaczysz mi, o co chodzi?
– Z samochodem? – odwrócił się i przez chwilę szedł tyłem wypatrując zaparkowanego 200 metrów dalej Macha 1. – Dostałem go w spadku po moim tacie. Miał fioła na punkcie samochodów, a ten szczególnie sobie upodobał. Być może dlatego, że dwadzieścia trzy lata temu sprowadził go ze Stanów… Wiem, że kosztowało go to dużo zdrowia i pieniędzy, ale pragnął tego jak niczego innego.
– Ile wtedy miałeś lat?
– Niecałe dziesięć. Bawiłem się w tym samochodzie, spałem w nim, pomagałem ojcu… A teraz jest mój.
– Trochę do ciebie nie pasuje.
– Dlaczego?
– Jesteś archeologiem…
– Tak. I licencjonowanym nauczycielem. Dlaczego uważasz, że do mnie nie pasuje?
Kaśka przygryzła wargę, jak to miała w zwyczaju, i poprawiła opadające na nos okulary.
– Po prostu wydaje mi się, że za bardzo zwraca na siebie uwagę, a ty cały czas pozostajesz w cieniu. Rozmawiałam z kilkoma osobami w szkole i wszyscy powiedzieli w zasadzie, że jesteś bardzo zamknięty w sobie. Zupełnie tak jak Rajmund… ten rudy chłopiec.
Karcz przewrócił oczami.
– Błagam cię – jęknął. – Uznajmy po prostu, że mój pobyt tutaj nie zaczął się tak jak mógłby. Cały czas się oswajam… ze wszystkim.
– Jak ci idzie?
– Co, oswajanie się? Idzie mi całkiem nieźle. Zaprosiłem na kawę „babkę z biblioteki”, więc można powiedzieć, że robię postępy. A wracając jeszcze do Macha…
Kaśka zmarszczyła nos.
– Do czego?
– Mach 1 to model tego samochodu. Ma to napisane na karoserii, nie udawaj, że nie zauważyłaś. Rzecz w tym, że jestem archeologiem, a ten samochód ma jakieś czterdzieści lat, więc idealnie do mnie pasuje. Jest stary.
– Skamielina? – puściła do niego oko.
– Coś w tym guście.
Dwie minuty później znaleźli się już na wykładanym kostką Rynku. Kaśka, jak to sama określiła, postanowiła przyczynić się do procesu oswajania i zaprosiła Karcza do teatralnej kawiarni mieszczącej się w budynku starego Ratusza. On oczywiście nie protestował. Zamówili dwie czarne kawy i wodę niegazowaną, a później usiedli na dwóch oddzielnych kanapach przy niskim prostokątnym stoliku.
– Twoja siostra to ta dziennikarka?
– Jeżeli masz na myśli kobietę w porannych programach, która zabawia pół Polski, to tak. To ona.
– Czym się zajmowali wasi rodzice?
– Ojciec był dziennikarzem śledczym, a mama była nauczycielką. Zmarła, jak miałem kilka lat… Justyna pamięta ją lepiej.
– Przykro mi – powiedziała i upiła łyk kawy.
– Nie masz powodu.
– Teraz przynajmniej wiem, dlaczego zrobiłeś taki, a nie inny licencjat…
– Nie za bardzo wiedziałem, co chcę w życiu robić. Ojciec zaproponował mi te studia, bo twierdził, że się miotam i sam nigdy nie podejmę decyzji… Ale ostatecznie podjąłem. Nie tę i nie od razu. Ale później powróciłem do pomysłu taty i tak zaczęła się później moja przygoda z archeologią.
– A teraz jesteś nauczycielem w gimnazjum – powiedziała i znowu zaczęła chichotać jak dziecko. – Tylko się nie obrażaj. Słyszałam plotki, że piszesz tu książkę. Mogę się dowiedzieć, o czym?
– O migracjach gołębi – zażartował.
– Gołębie migrują?
– Podobno legnickie tak.
– Żartujesz sobie ze mnie, prawda?
– Tylko nie mów nikomu – szepnął.
***
NASTĘPNY ODCINEK:
ODCINEK 16: ROZDZIAŁ