Stać na Jarmarku Dominikańskim to czysta frajda. Owszem – trochę męczące fizycznie, ale ogólnie naprawdę frajda! Moje stoisko jest wiecznie roześmiane, czasami nawet piszczy z radości, gdy jakaś wycieczka dzieciarni widzi swojego Pana Wojtka z telewizji. Piszczą jak na koncertach, a potem Pani Kolonistka ma kłopot, bo statek ucieknie, a oni chcą jeszcze piszczeć.
***
W zeszłym tygodniu dostałem skrzynkę prezentów różnistych: a to papryczki palące w zalewie palącej jeszcze bardziej “na niewyparzony język” (papryczki zjadłem, zalewą popiłem), a to miód, jagody, tokaj prosto z Węgier, domowe wino, srebrna ikona z Ostrej Bramy, trochę książek do poczytania… Ach i jeszcze flaszka bimbru z Podlasia, którą dnia następnego rozdałem potrzebującym i… byli zachwyceni, obiecali zmówić Różaniec.
Różaniec jako wyrazy wdzięczności za bimber na katar – to się komuś wydaje niestosowne? Mnie nie… a czemu niby? Bimber był z serca, ja go potem z serca rozdałem choremu, a potem ktoś z serca zmówił różaniec. Wszystko się zgadza.
***
Kiedy tak stoję zadziwia mnie jedno, od lat to samo – spotykam tłumy ludzi, którzy nie czytali moich książek. Sprzedałem grubo ponad milion samych podróżniczych, a jednak większość osób podchodzących wcale nie wie, że w ogóle piszę i kupuje swoją pierwszą. A potem Oni się dziwią (sami sobie), że tak szybko im się przeczytało. To frajda dla autora.
***
Jest ostatni tydzień Jarmarku, stoję we środę, piątek i sobotę. (We czwartek NIE stoję, bo święto kościelne!) Przybywajcie…
-
Piechotą do źródeł ORINOKO40,00 zł
-
Rio Anaconda40,00 zł
-
Gringo wśród dzikich plemion40,00 zł