Pierwsza część opowieści:
***
Znajomy doktor z Polski napisał, że się martwi i wielu z Państwa też się zmartwiło tą moją stopą. No to dla uspokojenia piszę ciąg dalszy. (Czyli świadectwo, że żyję.) Posłuchajcie…
Doktor z Polski napisał tak: Ja tu czytam, że kuń Ci stopę złamał ???
Odpisuję Jemu i Wszystkim: Nadepnął. Nie zdążyłem nogi zabrać. Moja wina, nie konia. W środku coś strasznie chrupło, rozumiesz, gwiazdozbiór Vegan zobaczyłem, latające komety, a potem czarne dziury czyli mroczki.
Potrząsnąłem łbem kilka razy, ogarnąłem się i pojechałem na Emergencję. Ale u nas to jest Emergencja wioskowa, czyli jeden prywatny lekarz, który zatrudnia kilka pielęgniarek w wieku emerytalnym, bo doświadczone. I one same aplikują co trzeba, a po Pana Doktora dzwonią dopiero, gdy się komuś oderwie kawałek czaszki i mózg pryska.
***
Po zdjęciu buta przyszedł nasz starszawy doktor, co to leczy kombojuf. On taki jest, że ma kilku synów plus córkę i ZABRONIŁ IM studiować medycynę! Powiedział, że to jest zbyt duże ryzyko zawodowe, bo kowboje przyjeżdżają do lekarza dopiero w stanie agonalnym i zawsze za późno. Więc kowbojski lekarz ma siłą rzeczy słabe wyniki i statystycznie złą sławę, bo mało kogo jest w stanie wyleczyć. Jego pierwsze pytanie wobec każdego pacjenta jest takie:
– Pan z tym chodzi jak długo?
On to pytanie zadaje zanim jeszcze popatrzy na osobę. Wpada do gabinetu, bo go pielęgniarki wezwały, leci do umywalki ręce obmyć i w tym czasie zadaje to swoje pytanie:
– Pan z tym jak długo chodzi?
I odpowiedzi są różne, ale żadna nie zawiera okresu podanego w minutach lub godzinach. Kowboje zawsze podają w kilku dniach, tygodniach, czasami miesiącach.
– Sam se zawinełem, Panie Doktorku Drogi, tak chyba we wtorek, i myślałem, że się samo zrośnie. No ale ta kość jakoś tak wciąż dziwnie sterczy przez skórę i nie chce wejść, to żem w końcu do Pana przyjechał. Głównie, bo mi baba głowę suszyła. Przepraszam, że Panu Doktorkowi głowę zawracam.
***
Nasz doktor już jest doktorem i tego błędu cofnąć nie może, ale synom stanowczo zakazał medycyny i wysłał dwóch najbardziej upartych na weterynarię. Ryzyko mniejsze. Jak się nie uda odratować zdychającego cielaka, lub gdyby się komuś zmarnowało krowę, to można najwyżej dostać po pysku. Gorzej, gdy leczysz ludzi i ktoś cię wzywa do porodu dopiero po dwóch dniach samodzielnych prób na podłodze w kuchni. Jest różnica zasadnicza pomiędzy „cielak się stracił” a „dzieciak się stracił”. No więc dwóch synów naszego doktorka to weterynary, bo na większe zbliżenie do medycyny ludzkiej ojciec nie pozwolił, a córka prowadzi… Zakład Pogrzebowy.
Gadałem z nią kiedyś, bo bardzo wesoła babeczka. I w trakcie tamtej rozmowy padło zdanie znamienne: „Najczęściej grzebię po ojcu”. A może powiedziała „Najczęściej zakopuję po ojcu”. Tak czy owak jej zakład oraz gabinecik medyczny ojca, to interes rodzinny. I nie zrobili tego dla żartu, tylko z powodu kosztów – dzielą wspólne lodówki na denatów, a to jest dość drogi sprzęt i tu na wsi wymaga własnych generatorów prądu na wypadek przerwy w dostawach. Upały mamy takie, że dwie-trzy godziny bez prądu lodówka w kostnicy wytrzyma, ale potem to już naprawdę trzeba odpalić generator.
***
Po skutecznym zdjęciu mojego buta, ja byłem na jakichś wesołych środkach, które dostałem od pielęgniarki – gwiazdozbiór Vegan wydawał mi się tęczowy, a czarne dziury urocze, natomiast but stał sobie spokojnie na parapecie. Ocalony! Z czego pielęgniarka była bardzo dumna.
Doktor wpadł do gabinetu i leci do umywalki.
– Pan z tym jak długo chodzi? – pyta mnie rutynowo.
– Od rana.
– Ooo! Zaraz poznać, że kowboj z przyuczenia, a nie z urodzenia. Taki z urodzenia to by tu był dopiero koło środy. Czeka pan spokojnie, muszę porządnie umyć ręce.
– Panie doktorze… ale czemu pan myje do ramion? Do łokcia to bym jeszcze zrozumiał…
Doktor miał zdjętą koszulę i szorował się szczotką od końca palców aż do pachy!
– Pomagałem synowi i się upaprałem.
– W czym?
– Trudny poród źrebaka. Syn poprosił do asysty.
– Pan pomagał przy zabiegu weterynaryjnym ???
– A co? Człowiek ma dwie nogi, źrebak cztery, ale poród to poród. Jak się płód źle ułoży to trzeba wsadzić ręce i przekręcić.
Nie komentowałem.
Doktor z ręcznikiem w dłoniach podszedł do mnie i kazał wstać. Stanąłem na zdrowej nodze oparty ręką o ścianę, a chora noga wisiała w powietrzu. Popatrzył na uszkodzoną stopę, a potem poszedł odłożyć ręcznik i mnie znienacka kopnął z tyłu pod kolano zdrowej nogi. Noga się zgięła, ja zaskoczony stanąłem na tej uszkodzonej i dopiero wtedy CHRUPŁO, a ja cały wpadłem w czarną dziurę bez dna.
***
Gdy mnie ocucił po drugiej stronie, powiedział, że mogę iść do domu, bo wszystko wskoczyło na miejsce i się ustawiło prawidłowo.
– Koń pana depnął, pan cofnął nogę krzywo a gwałtownie i porządnie wykręcił. Nic nie jest połamane.
– SKĄD PAN TO MOŻE WIEDZIEĆ ???
– Wiem.
– ALE SKĄD ?
– OD WCZORAJ JESTEM NA EMERYTURZE, to wiem takie rzeczy po tylu dekadach pracy na oddziale końsko-urazowym.
– Na jakim?
– No tutaj. Na tej wiosce. Tu do mnie z niczym innym nie przychodzą. Gdy kogoś bolą kiszki, leczy się sam. Gdy ktoś ma skomplikowanego raka nie przyznaje się do niczego nikomu przez całe lata, tylko cierpi po cichu na zasadzie „samo przejdzie”, więc zanim do mnie trafi umiera. A jak już kogoś tutaj mam, to to są same urazy frontowe: kogoś przebił byk rogami na wylot, po kimś innym przebiegły krowy i mu się ręka zgina w złą stronę. Znam się na przebiciach i na złamaniach. U pana w stopie NIC NIE JEST POŁAMANE i jeżeli się pan upiera proszę do rentgena, ale… po co się niepotrzebnie naświetlać?
Uwierzyłem mu. I nic mi nie jest. Taka to była historia.
***
Nasz doktor przeszedł na emeryturę, ale gabinet prowadzi nadal, bo przecież ma wciąż ważną licencję. Takich doktorów starej daty już nie robią, więc niech prowadzi jak najdłużej.
Przepraszam, jeżeli kogoś ta historia zaniepokoiła. I jestem też wdzięczny, że troszczył się o moje zdrowie! Opisałem scenkę z kowbojskiego życia, dałem jej też taki tytuł i myślałem, że było z daleka widać, że to było dawno, a nie dzisiaj, ani wczoraj.
Ze mną wszystko w porządku. Gdyby, coś ze mną nie było w porządku, to pewnie bym o tym nie pisał wcale. Bo na cholerę Państwu kolejne historyjki o nieszczęściach i niepowodzeniach. Tego wszędzie pełno.
baj
PS
Tak – wsadzę tę historię do drugiej części „Wyspy na prerii”. Jest tego warta.