NA PRIMA APRILIS

Prima Aprilis

Dawno temu napisałem opowiadanie z prerii. Nie było dotąd nigdzie publikowane, bo jest tak mało prawdopodobne, że nikt w tę historię nie uwierzy.
Wywieszam ją celowo 1 kwietnia i kto nie wierzy, niech nie wierzy, a ja będę usprawiedliwiony, bo jest Prima Aprilis.

PIERWSZY ROZDZIAŁ historii jest dostępny dla wszystkich, a zaskakujący ROZDZIAŁ DRUGI wyślemy mejlem każdemu, kto w dniu dzisiejszym zrobi jakiekolwiek, nawet bardzo małe, zakupy w moim sklepie.

***

MOKRA BANDANA

Najpierw jechaliśmy sobie we trzech poprzez południową prerię.
Potem coś zaszeleściło w trawie, koń się spłoszył, zwalił mnie i uciekł. Padłem twarzą w ziemię, a coś gorącego przejechało mi wzdłuż łydki rwąc spodnie.
Chwilę później Jeff siadł mi na plecach i wdusił mnie w grunt.

– Masz się nie ruszać – powiedział spokojnie lecz twardo, a ja nawet gdybym chciał ruszać się, nie miałem jak.
Ed spętał mi nogi w kostkach i docisnął kolanem. Nie mogłem ni się ruszyć, ni wierzgać – przyszpilili mnie we dwóch do ziemi; mogłem tylko piach gryźć. I gryzłem. W ustach pełno czerwonego kurzu Arizony.

– Teraz Ed rozetnie ci nogawkę na łydce. Ani drgnij! – Jeff nadal mówił bardzo spokojnie i bardzo twardo. Trochę jakby zbyt spokojnie.
W tym momencie nóż wielkości maczety, który Ed nosił na plecach w specjalnej uprzęży, przeciął powietrze ze świstem, potem przeciął coś jeszcze i z charakterystycznym grzechotem wrócił do swojej kabury.

– Hej, chłopaki, co pocięliście?! – spytałem dysząc w grunt.

Dżinsy.

– Trzymaj go, bo zaraz poczuje…
I w tym momencie rzeczywiście poczułem, że przecięli mi nie tylko dżinsy lecz także łydkę. Jeff siedział mocno, tak, jak się siedzi ujeżdżając konia, i nawet mnie jeszcze docisnął, a w tym czasie fala bólu pobiegła z łydki przez kręgosłup na twarz i dalej do mózgu.

– Gyhrrr… – do powiedzenia miałem niewiele, poza tym, co jest w stanie wycharczeć człowiek gryzący ziemię.
Ed się nie patyczkował – działał precyzyjnie i szybko. Tego typu operacje miał przećwiczone na krowach, bykach i cielakach, więc moja noga to dla nie go żadna nowość. Rozerwał nogawicę, odsłonił ranę i zaczął w niej grzebać. Ja w tym czasie oglądałem oślepiające błyski pod własną czaszką. Nic nie znalazł, postanowił więc przemyć ranę. Tyle, że… nie mieliśmy już wody. Hm.

***

Byliśmy na powrocie z dłuższego rajdu, a dom był w zasięgu wzroku, więc jakiś czas temu dopiliśmy resztki ciepłej wody z manierek, a resztę wylaliśmy sobie na głowy.
Na prerii określenie „w zasięgu wzroki” oznacza, że gdy dojedziesz na linię widnokręgu, to wtedy zobaczysz swój dom – położony na następnej linii widnokręgu. Czyli najpierw patataj do horyzontu, a potem patataj drugie tyle, do tej szarej kropeczki widocznej najdalej, jak tylko sięga wzrok. Ta kropeczka to twój wiatrak do wody wystawiający głowę zza grani drugiego horyzontu. W naszej okolicy „w zasięgu wzroku” oznacza więc pół dnia jazdy.
Preria to nie jest zwykła łąka, ani ubity step. Owszem – można pogalopować i czasami to robimy z radością. Można nawet przejść w cwał, ale to wyłącznie w razie KONIECZNOŚCI lub na terenie który dobrze znamy. Wszędzie indziej na prerii najczęściej jedziesz stępa i dajesz koniowi szansę, by sam omijał, głazy, wykroty, węże i inne pułapki.
Cwałować przez prerię to sobie można po jakimś starym szlaku, po polnej drodze, po ścieżce do wodopoju ubitej kopytami krów, ale nie na przełaj przez teren nieznany. Chyba że ktoś samobójca, a do tego nie lubi swojego konia i chce go połamać.
No i mamy tu sporo węży, o czym warto pamiętać. Kłopot z wężami jest taki, że nie pachną. Czyli na węże pies myśliwski byłby gorszy, niż preriowy koń spoglądający czujnym wzrokiem z góry. Węża łatwiej wypatrzeć, niż wyczuć. A jeszcze łatwiej usłyszeć i to właśnie robią konie. Nie boją się prerii, nie boją wiatru, ani wichru (to je raczej podnieca), nie boją się strzelania, bo są przyzwyczajone. Natomiast drobny szelest w trawie, potrafi je poderwać do nagłego skoku w bok. I tak właśnie się stało.
Jeff na swoim rumaku wjechał na kawałek starego drutu kolczastego i go pociągnął. Długi szelest czegoś podłużnego – słysząc coś takiego, masz jedno skojarzenie: wąż. Wtedy zlękły się wszystkie nasze konie i każdy z nich odskoczył. Ja… przysypiałem w siodle, bo było gorąco, a pora sprzyjała drzemkom. Mój koń bryknął w bok, a ja zostałem wyrzucony w powietrze. Chwilę potem wylądowałem na ziemi. Koń Jeffa wciąż ciągnął za ten stary zardzewiały drut i mi nim rozharatał nogę. Nic wielkiego, dom „w zasięgu wzroku”, a drobne urazy na prerii to normalka. Tylko… nie mieliśmy już wody.

***

Ed nie zatrzymywał się w swoich procedurach. Wykonywał mechanicznie czynność za czynnością. Nie ma wody, a ranę trzeba pilnie przemyć. Hm. Ed zdjął mi z szyi moją bandanę, potem na nią nasikał i oczyścił ranę na mokro. Następnie zebrał trochę czerwonego kurzu wypalonego na słońcu i zasypał ranę na sucho. Zaklajstrował jakby tynkiem.

– Hm! – powiedział zadowolony z siebie.

– Wstawaj Gringo – dodał Jeff wstając ze mnie. – W domu sobie przemyjesz lepiej, a na razie musi starczyć, tak jak jest.
Wstałem wściekły na nich obu.
Białe błyski pod czaszką zamieniły się w bulgotanie rozgrzanej fali gniewu.

– Ed… – powiedział Jeff.

– Hm? – zapytał Ed.

– On jest chyba wściekły i zamierza na nas wrzeszczeć, zamiast grzecznie podziękować za usługę.

– Hm – stwierdził Ed.

– Też tak uważam. Dokładnie tak jak ty, Ed. Męczymy się z nim od ilu lat? Od dziesięciu?

– Hm – poprawił Ed.

– Właśnie! Od ponad dziesięciu! A jaki był wtedy, taki sam jest teraz. Nic nie rozumie i nie potrafi po prostu podziękować kumplom.

– ZA CO… MAM… WAM… DZIĘKOWAĆ? – wycharczałem plując kurzem i zionąc ogniem.

– Widzisz, Ed. On nawet nie wie za co!

– Hm!

–Też uważam, że to skandaliczne.
Obaj wsiedli na swoje konie i ruszyli w stronę domu.

– ED MI ROZERŻNĄŁ NOGĘ. A POTEM NASZCZAŁ NA MOJĄ BANDANĘ I MI NACIERAŁ RANĘ SWOIMI SZCZOCHAMI. A TY, JEFF, ŻEŚ MNIE W TYM CZASIE PRAWIE UDUSIŁ. I TERAZ ZA TO WSZYSTKO MAM BYĆ WDZIĘCZNY ?!!!

– No mógłbyś.

– Hm – potwierdził Ed.

– Tak by w zasadzie należało, Gringo.

– Hm – przytaknął Ed.

– Ale nie spodziewamy się od ciebie ani wdzięczności, ani zrozumienia.

– Hm – zgodził się Ed.

– Te ponad dziesięć lat z tobą nauczyły nas wiele. No na przykład nauczyły nas tego, że te ponad dziesięć lat ciebie nie nauczyły niczego.

– ON NASZCZAŁ NA MOJĄ BANDANĘ I MI TYM PRZEMYWAŁ RANĘ !

– A co miał zrobić twoim zdaniem, Gringo?

– PRZEMYĆ WODĄ.

– Wychlaliśmy wodę do końca, bo dom w zasięgu wzroku.

– NO TO MÓGŁ PRZEMYĆ… CZYMŚ. CZYMKOLWIEK INNYM.

– Czym?

– Macie… Burbona!!! Macie na pewno, zawsze macie. Znam was.

– No chyba sobie żartujesz, Gringo!

– Macie! Wiem, że macie, bo wczoraj nie było dopite.

– Resztkę owszem, mamy. Ale to nie jest powód, by dobrego burbona wylewać na niewielkie zadrapanie, gdy dom w zasięgu wzroku.

– I w związku z tym lepiej kumpla opatrywać osiuraną bandaną ??!

– To chyba powinno być jasne po tylu latach. Burbonika zachowujemy do samego końca na naprawdę czarną godzinę.

– A ta nie była wystarczająco czarna?

– Nie przesadzaj, Gringo. Drobne draśnięcie. Za miesiąc śladu nie będzie. Dom w zasięgu wzroku, czyli przed nocą dojedziemy. A burbonik się przyda na wypadek gdyby ci się po drodze pogorszyło. Bo chyba wolisz pić burboncia na znieczulenie, niż siury, co?

– Dlaczego miałoby mi się pogorszyć, skoro to jest „drobne draśnięcie” i „niewielkie zadrapanie”? – spytałem podejrzewając najgorsze.

– Nigdy nie wiadomo.

– Czego nie wiadomo?

– Niczego.

– Gadaj!

– No przecież mówię: nigdy niczego nie wiadomo.

– A czego konkretnie „nigdy nie wiadomo”? Bo przecież masz COŚ na myśli. Ed by nie siurał na ranę kompletnie bez powodu. Więc?

– Nic takiego. Te stare druty kolczaste leżą latami na słońcu, są wygrzane, wypalone i zdezynfekowane, jak w piecu u chirurga.

– Ale…

– Ale… coś mogło na nie niedawno nasiurać lub oślinić. Jakieś zwierzę. Mało prawdopodobne, ale… No nie chcesz mieć w ranie jadu kiełbasianego, świeżej śliny padlinożercy, czy nie wiem czego tam jeszcze. Zwyczajnie nie chcesz, Gringo.

– I na to pomagają siki?

– Tego nie wiemy na pewno, ale każdy wojskowy lekarz ci powie, żeby przemyć ranę tym, co akurat jest pod ręką. Ha, ha, „pod ręką” w tym przypadku brzmi dwuznacznie.

– Hm – powiedziałem udobruchany.

– Hm – powiedział Jeff tak, jak się mówi „no widzisz”.

– Hm – powiedział Ed.

– O! Widzisz. Ed ma świętą rację. Jego zdaniem, a on się doskonale zna na tych sprawach, teraz nadeszła właściwa chwila by popić tego burbonka, bo dom w zasięgu wzroku, a tam w domu mamy dodatkowy zapasik. I sam za chwilę zrozumiesz, że dużo lepiej się czujesz lejąc burbonik na gardło, niż na ranę.
Mieli rację. Oni zawsze mają. Rację i burbonik.

***

CIĄG DALSZY TEJ HISTORII dostanie e-mailem każdy kto w dniach 1-5 kwietnia 2022 kupi cokolwiek w Sklepie Kolonialnym Wojciecha Cejrowskiego

Zapraszamy!

Pokaż komentarze (2)

2 Odpowiedzi do “NA PRIMA APRILIS”

  1. Michał Mews

    Eh spóźniłem się 3 dni z zakupami 🙁
    a historia ciekawa 😉

    1. Agnieszka - Personel WC

      Coś się wymyśli 🙂

Dołącz do rozmowy

Autor

Wojciech Cejrowski

TO MOŻE PAŃSTWA ZAINTERESOWAĆ

Dynia
2024-10-30
WC na Halloween
Ludzie mają dość potworów, wampirów oraz Chodzących Trupów (taki serial). Poza tym coraz więcej osób zaczęło się orientować, że to jest święto satanistyczne i przywoływanie demonów. Cha, cha, jakie śmieszne, a potem twoje dziecko jest opętane, ma koszmary.
2024-10-29
Pytanie o aluminiowe matero
Dzień dobry Panu, używałem drewnianych mater obleczonych blachą aluminiową i w związku z tym naszły mnie wątpliwości.
2024-10-07
Nowa trasa Wojciecha Cejrowskiego Jesień 2024
W tym roku jesienna trasa z występami to CAŁY październik. Nie wszędzie przyjadę, bo nie wszędzie chcą mi wynająć salę. Dostaję od Państwa wiele listów z pytaniami, a czasami nawet z pretensjami.
TOP
Dodano do ulubionych! Lista ulubionych