Byłem u znajomych w dużym mieście. Skorzystałem przy okazji z tego miasta, bo nasza wioska jeśli chodzi o sklepy uboga. W przeżycia bogata, ale towar specjalistyczny kupuję albo przez internet, albo po drodze do znajomych w dużym mieście, albo… nie kupuję wcale. Najczęściej właśnie to – nie kupuję wcale, bo czekam na okazję, potem zapominam, a potem, gdy sobie przypomnę, to jednocześnie dochodzę do wniosku, że skoro to coś było mi potrzebne, ale jednocześnie czekałem już ponad miesiąc i jakoś żyję bez, to znaczy, że jednak nie było potrzebne, czyli mogę nie kupować i rezygnuję. Bo dużo ciekawiej siedzi się na prerii, nicnierobi, niż jedzie do dużego miasta na zakupy rzeczy ostatecznie niepotrzebnych.
Moi sąsiedzi robią podobnie:
– Jeff – mówię do Jeffa w knajpie – Byś se kupił wreszcie nowe lusterka do trucka, bo kiedy tak cofasz na czuja, to kiedyś kogoś trącisz.
– Prawda.
– No to se kup wreszcie, bo już mi tak “prawda” mówiłeś ze sto razy.
– Prawda.
– Ale co “prawda”?
– Prawda, że mówiłem. Ze sto razy.
– No to se kup!
– Kupię.
– Zawsze mówisz, ale nigdy nie kupujesz.
– Prawda.
– No to kiedy kupisz?
– Gdy pojadę do miasta.
– Ale jakoś nie jedziesz.
– Prawda.
– No to kiedy kupisz, skoro nie jedziesz kupować?
– Pojadę i kupię, gdy kogoś trącę. Bo na razie wychodzi na to, że nie potrzebuję tych lusterek, skoro jeszcze nikogo nie trąciłem, prawda?
– Prawda.
– No widzisz, Gringo, czyli całe to gadanie było niepotrzebne, prawda?
– Prawda.