ODCINEK 6: ROZDZIAŁ 1

Przemek Corso Podziemne Miasto

POPRZEDNI ODCINEK:

ODCINEK 5: ROZDZIAŁ 1


***

Reszta dnia była o wiele bardziej udana. Udało mu się utrzymać pewnego rodzaju rytm, który sprawił, że spotkania z pozostałymi klasami stały się mniej frustrujące niż mógłby podejrzewać. Nawet udało mu się uciąć ciekawą rozmowę z klasą o profilu sportowym, gdzie na dwudziestu czterech chłopaków przypadała jedna dziewczyna (do której i tak wszyscy koledzy zwracali się „Andrzej” albo „Andrew”), o legnickich klubach sportowych, piłce nożnej i kilku innych rzeczach, które nigdy wcześniej jakoś specjalnie go nie interesowały.

W pewnym momencie cała grupa nawet zaoferowała się, że oprowadzi go po mieście i pokaże kilka „fajnych miejscówek”, ale grzecznie podziękował, choć nie ukrywał przy tym szczerego rozbawienia.

Po czwartej lekcji i po czwartej liście obecności oraz niezliczonych rozmowach zapoznawczych wymknął się z sali na korytarz i, poświęcając trochę uwagi gazetkom ściennym o patronie szkoły (głównie po to, żeby uniknąć kontaktu wzrokowego z uczniami), poszedł prosto do gabinetu dyrektora, mieszczącego się na drugim piętrze.

Mijając tłumy przyglądających mu się nastolatków, cały czas mruczał pod nosem „przepraszam, przepraszam, bardzo przepraszam, o przepraszam!”, a czasami nawet „najmocniej przepraszam”. Zupełnie jak magiczne zaklęcie, które w rezultacie miało sprawić, że stanie się niewidzialny.
Oczywiście nie zadziałało.

– Niech pan wejdzie, panie Robercie – powiedział krępy mężczyzna wbity w szyty na miarę garnitur. Gabinet był bardzo schludny i pełen sportowych trofeów, co od razu wskazywało na osobiste zamiłowanie dyrektora.
– Jak się panu podoba nasza szkoła? – zapytał bez ogródek.
– Jest bardzo… ładna – odparł, siadając posłusznie we wskazanym miejscu.
– Pana siostra opowiadała mi o pańskich dokonaniach w dziedzinie historii – ciągnął dyrektor, rozsiadając się w swoim fotelu. – To ogromna przyjemność współpracować z pana siostrą. Cudowna kobieta… i niesamowita dziennikarka – dodał pośpiesznie. Zaczerwienił się przy tym lekko i potarł nos.

Robert na końcu języka miał pytanie, czy poprzez „współpracę” rozumie, że owa „cudowna kobieta” i „niesamowita dziennikarka” załatwiła młodszemu bratu pracę, ale ostatecznie go nie zadał.
– Kiedy pani Justyna zadzwoniła do mnie i powiedziała, że postanowił się pan wyciszyć – kontynuował dyrektor – i szuka pan pracy tu, w Legnicy, na czas pisania swojej nowej książki, nie mogłem odmówić. Naprawdę! Od razu obiecałem jej, że coś panu znajdę – dorzucił z satysfakcją, jak człowiek, który rzeczywiście dotrzymuje słowa.
– Jakiej książki? – Robert zmarszczył czoło, ewidentnie sugerując, że coś musiało go ominąć.
– Pani Justyna powiedziała, że wybrał pan Legnicę na miasto, w którym napisze pan jakąś książkę o archeologii… To fantastycznie się składa. Legnica aż kipi od… ciekawych historii. Tak, to dobre określenie. Kipi.

Karcz, który poza pracą magisterską nie napisał w życiu żadnej innej dłuższej formy, po prostu przytaknął. Najwyraźniej był częścią jakiejś większej opowieści wysnutej przez jego własną siostrę, więc stwierdził, że najbezpieczniej będzie się nie wychylać.
– Ma pan na myśli jakieś konkretne historie o mieście, które… kipią? – zapytał, próbując delikatnie zmienić temat i obiecując sobie w myślach, że poważnie porozmawia sobie z Pyśką przez telefon i wygarnie jej za wymyślanie bajek o książkach i innych głupot.

Dyrektor lekko się zmieszał.
– Wie pan… nie jestem specjalistą – wyjaśnił. – Ale wystarczy popytać. Mieliśmy tu… eee… bitwę z Mongołami… wiele ciekawych historii. Naprawdę. Tak jak mówię, miasto kipi… jak mleko z garnka!
Zaczął się śmiać, najwyraźniej zadowolony ze swojego porównania, i poprawił guziki mankietów.

„Czym się denerwujesz?”, zastanowił się Robert i przyjrzał mu się uważnie. To prawda, że dyrektor był po prostu ignorantem, który najwyraźniej interesował się niewieloma rzeczami poza sportem, ale w gruncie rzeczy był sympatyczny. Nie dało się jednak nie odnieść wrażenia, że swoim zachowaniem wprowadza nerwową atmosferę. Dlaczego? Sprawiał wrażenie otwartego, a garnitur i wystawa trofeów sugerowały, że lubi wystąpienia publiczne.

Karcz zaczął podejrzewać, że mężczyzna najwyraźniej chciałby mu coś powiedzieć, ale nie wie jak.
– Przykro mi, że nie mogłem spotkać się z panem wcześniej, ale wiem też od pani Justyny, że przyjechał pan dopiero wczoraj. To prawda?
Kolejne wymijające pytanie.
– Prawda – przyznał. – Przyjechałem wczoraj, odebrałem klucze od mieszkania, a teraz jestem tutaj. Nawet nie ma o czym opowiadać.
– Na pewno błyskawicznie się pan zaaklimatyzuje u nas w „trzydziestce”! Mamy masę świetnych sportowców, co pewnie zdążył pan zauważyć – wskazał, jakby od niechcenia, na trofea stojące w gabinecie. Tak jakby ludzie prawie nie uderzali w nie nosem, wchodząc do środka. – Dlatego z pewnością przyda nam się ktoś, kto potrafi zarażać ludzi również pasją do historii…
„Nie potrafię nikogo zarazić nawet katarem”, pomyślał Karcz i delikatnie potarł czoło zewnętrzną stroną dłoni.
– Zrobię, co w mojej mocy… – powiedział.
– Ależ oczywiście panie Robercie, oczywiście… a w tematach pasji – nagle ściszył głos do konspiracyjnego szeptu.
„Oho! – pomyślał Karcz. – Na ten moment czekałem”.
– Mamy w szkole sekcję dziennikarską – zaczął cicho dyrektor – oraz klasy o profilu dziennikarskim…
– Tak? – Robert również zaczął szeptać i choć wiedział, że osobie z zewnątrz mogłoby się to wydać absurdalne, to jednak nie mógł się powstrzymać.
– Czy mógłby pan delikatnie poprosić siostrę… przepraszam, panią Justynę… – chrząknął – o to, żeby w wolnej chwili odwiedziła naszą szkołę i… no nie wiem… porozmawiała z dzieciakami? Poprowadziła jakieś warsztaty?

Robert się zawahał, czując zbliżające się niebezpieczeństwo.
– Nie do końca rozumiem…
– Znaczy, chodzi o to, że wizyta kogoś znanego w naszej szkole byłaby bardzo korzystna… dla nas. Dla mnie i dla pana. Biorąc pod uwagę jeszcze funkcjonujący między nami układ – urwał na chwilę. – Nazwijmy to wymianą uprzejmości za uprzejmość.
– Tak?
– Proszę zrobić, co w pana mocy – pochylił się i puścił do niego oko, co wydało się Karczowi dziwnie niestosowne. – Proszę porozmawiać z panią Justyną. Ja… ja nie miałbym czelności ponawiać swojej prośby. Szczególnie że rozmawiałem z nią już na ten temat kilka miesięcy temu, kiedy byłem we Wrocławiu. Tak się złożyło, że mamy wspólnych znajomych, wie pan. Dobre towarzystwo.
Kaszlnął.
– No, ale biorąc pod uwagę zaistniałą sytuację, mogłaby się w końcu zdecydować, prawda, panie Robercie? Pomoże pan?
Karcz, kompletnie skołowany prośbą, po prostu uniósł kciuk, a dyrektor, widząc to, zaśmiał się z ulgą i uderzył ręką w biurko.
– Cudownie! Cudownie, panie Robercie! Wiedziałem, że się zrozumiemy!
– Mogę mieć pytanie? – zapytał Karcz, przerywając mu nagły atak wesołości.

Dyrektor otarł łzę spływającą po policzku.
– Tak, tak! Oczywiście, do diaska… Co to za pytanie?
– Chciałem zapytać o moją umowę. Miałem ją dzisiaj podpisać.

Dyrektor uciszył go machnięciem ręki i nacisnął przycisk intercomu stojący na biurku tuż obok zdjęcia jego rodziny. W ładnej, schludnej ramce cztery osoby stały i szczerzyły się do obiektywu wyuczonym uśmiechem: dyrektor, pani dyrektorowa i dwójka nastoletnich blond dyrektorów.

– Pani Sylwio, czy umowa dla pana Karcza jest w sekretariacie? – spytał dyrektor, cały czas trzymając palec na przycisku intercomu.
Przez chwilę w pomieszczeniu było słychać tylko szum i trzaski, ale dało się z tego wyłowić kilka zdań.
– Panie Robercie, umowa i kwestionariusz czekają w sekretariacie, czyli w pokoju obok – stwierdził z przekonaniem.
– Usłyszał to pan w tym szumie?

Dyrektor tylko na niego spojrzał.
– A pan nie? Można się przyzwyczaić, naprawdę To taki gadżet, kupiłem go przez Internet…
– Gadżet?
– Tak – odparł i znowu ściszył głos. – Gadżet jak z filmów o Jamesie Bondzie.
– Słucham?
– Szef Bonda miał taki intercom na biurku – wyjaśnił, lekko urażony brakiem wiedzy swojego gościa. – No wie pan, ten od Connery’ego.

Karcz tylko z przekonaniem pokiwał głową. Nagle przypomniał sobie, że miał zapytać o garaż do wynajęcia, ale wydało mu się to jakoś mniej ważne niż przypuszczał. Doszedł do wniosku, że dyrektor nie jest dobrym źródłem informacji i jednak nie warto pytać go o nic więcej.
Podniósł się, a kiedy otwierał drzwi, usłyszał za plecami głos:
– Panie Robercie, proszę pamiętać o tym, co uzgodniliśmy.
– Uzgodniliśmy? – odwrócił się.
– Chodzi o pana siostrę. Niech pan z nią porozmawia, dobrze?
Karcz wykrzywił twarz w uśmiechu.
– Proszę się nie martwić – zapewnił go. – Porozmawiam z nią. Na pewno z nią porozmawiam i niech mi pan wierzy, że to będzie długa rozmowa.

***

NASTĘPNY ODCINEK:

ODCINEK 7:

Dołącz do rozmowy

Dołącz do rozmowy

Autor

Sylwia

TO MOŻE PAŃSTWA ZAINTERESOWAĆ

2024-04-09
Mój patron Święty Wojciech
Jego święto wypada 23 kwietnia. Był Czechem, ale jest patronem Polski. Pouczał wyrodną władzę w Pradze. Musiał uciekać i ukrył się w Rzymie pod zmienionym imieniem Adalbert i tak go znają za granicą, bo słowo Wojciech jest dla nich za trudne.
2024-03-03
Piła 18 kwietnia Wolna Amerykanka
Serdecznie zapraszamy na show Wojciecha Cejrowskiego "Wolna Amerykanka" - niezwykłą podróżniczą opowieść pełną humoru. W swoim występie, Pan Cejrowski z zabawnym zacięciem ukazuje różnorodność życia ludzi na całym świecie, pokazując, jak różnie można cieszyć się szczęściem. 'Wolna Amerykanka' to fascynujące historie o życiu w prostocie i radości, które mogą zainspirować do wprowadzenia odrobiny beztroski do własnego życia
2024-02-27
Wiosna
W USA nie bawią się w astronomię i wiosna zaczyna się równo 1 marca. Śmieszyło mnie to przez kilka lat, bo wyglądało mi na ułatwianie sobie życia w sposób podobny do uproszczonej liczby PI, która zamiast 3,14... ma wynosić 3.
TOP
Dodano do ulubionych! Lista ulubionych