Gdy kończyłem lat 55 przyszli Chrześniacy z życzeniami. Ponieważ są zdecydowanie nieletni przyszli ze swoją matką, czyli ze Szwagierką.
Szwagierka mnie oficjalnie nie znosi (ze szczerą wzajemnością), ale oboje kochamy moich Chrześniaków, więc… cierpimy siebie niecierpiąc siebie.
Chrześniacy zrobili swoje, wyściskali Stryjaszka, zapytali czy mam jakieś nowe noże lub siekierki do rzucania. Szwagierka zaczęła protestować, więc pomimo, że mi się wcale nie chciało, wlazłem na drabinę i z najwyższej półki zdjąłem stare siekierki mówiąc, że ponieważ rzeczywiście mam nowe, to te stare mogę im podarować. Szwagierka włączyła wtedy syrenę i myślę, że zdarła sobie szkliwo na zębach.
– Co mówisz? – spytałem ją.
Nie mogła mi odpowiedzieć normalnymi słowami, ponieważ dygotała ze złości i charczała, czyli “zatkło ją” jak mawiają na mojej wsi.
– Chłopcy, skoro mamusia nic nie mówi, to się umówmy, że to SĄ od teraz wasze siekierki, ale będą zdeponowane u mnie. Przyjedziecie to porzucamy. A chcecie zobaczyć nowy pistolet? Taki trochę lżejszy, damski i prawie nie kopie. Kupiłem go dla mojej Mamusi, żeby się nauczyła porządnie ostrzeliwać.
Chrześniacy oczywiście chcieli pomacać, ale tym razem do tego nie doszło. Szwagierka odzyskała dech, odsunęła chłopców za swoje plecy i dla zamknięcia tej rozmowy i całej sytuacji zaczęła mi składać życzenia urodzinowe.
Ona… zawsze składa specyficzne. Najczęściej wymienia jakieś fakty z mojego życia, a nie życzy mi czegoś wprost. Tym razem też wymieniła fakty:
– Masz urodziny pięćdziesiąte piąte, czyli na dwie piątki.
I to był koniec jej życzeń.
Na to jeden z Chrześniaków mówi tak:
– Mamusiu, ale pięćdziesiąt pięć to nie są dwie piątki tylko jedenaście piątek. Stryjaszek jest teraz na jedenaście piątek, nie na dwie.