WC – Ambasador Kociewia – wywiad

utworzone przez | 07 paź 2018 | Dziennik pokładowy, Dziennik rozrywkowy | 0 komentarzy

Z Wojciechem Cejrowskim rozmawia Bogdan Wiśniewski

BW: Gratuluję panu – także w imieniu czytelników “Informatora Pelplińskiego” – otrzymania honorowego tytułu Ambasadora Kociewia. Jak mało komu ten tytuł panu się należał. Tak jak każdy porządny ambasador solennie reprezentuje pan Kociewie w różnych regionach Polski i świata. Przy każdej bez mała okazji (także w programach telewizyjnych) podkreśla swoje pochodzenie. I widać, że czyni to autentycznie, chciałoby się powiedzieć: programowo. Jakimi wartościami pan się kieruje, podkreślając swoje przywiązanie do małej ojczyzny? Czym dla pana jest Kociewie?

WC: To wszytko z miłości do mojego Ojca, Stryja, do Ciotek, które mnie chowały, do Babci. Kocham ich, kocham więc Kociewie. Oni mówili do mnie JO, to kocham mówić JO. W sobotę “po połedniu” szrubrowało się w Osieku jezdnię przed posesją. Ciotka Jadzia dawała nam szruber i szlauch i pokrzykiwała:

– Szrubrujta, pieruny, na glanc! Żeby biło czisto na niedziela.

Za gratulacje dziękuję, ale naprawdę ja tego nie robię z żadnego przymusu, ani planowo. Samo wychodzi.

Kiedy mnie Ojciec posłał do szkoły w Warszawie to ja tam z moją gwarą byłem “wsioch”. I mnie się to podobało. Na korytarzu szkolnym, na przerwach mówiłem do nich gwarą i nie wszytko rozumieli. Bo dla warszawiaczków sznytka, wurszta i musztyk to były obce słowa. Więc miałem swoje tajemnice – sznytka z pomaską, a na sznytce leberka. Na lekcjach za to mówiłem taką poprawną polszczyzną, do jakiej oni mieli daleko i to ich wnerwiało, że “wsioch” zna dwa języki lepiej od nich – kociewski i polski. Ma korytarzu nie mieli pojęcia co to sztrum, a na lekcji fizyki byli słabsi ode mnie z prądu elektrycznego. Mnie te wyścigi z nimi sprawiały przewrotną frajdę – chcecie “wsiocha” pokonać, kujndy jedne, to sprobujcie…

I ścigam się tak z warszawiaczkami do dzisiaj. Staram się robić najlepsze programy w TV czy w radiu a jednocześnie pozostawać tym “wsiochem”. I całujta się w dupy, Antki.

Naprawdę żaden tytuł oficjalny mi się nie należy za robienie sobie jajców z warszawiaczków.

BW: Otrzymując wiadomość o przyznaniu honorowego tytułu Ambasadora Kociewia, stwierdził pan, że bardziej należał się on pana śp. ojcu, Stanisławowi Cejrowskiemu – znanemu i wielce zasłużonemu animatorowi życia muzycznego w Polsce, m.in. twórcy Agencji Artystycznej Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego, sekretarzowi generalnemu Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego, dyrektorowi artystycznemu Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu, organizatorowi i dyrektorowi Międzynarodowego Festiwalu Jazz Jamboree, pomysłodawcy regulaminu przyznawania “Złotej Płyty”, współtwórcy grupy folkowej “No To Co”, inicjatorowi głośnego polskiego rock musicalu “Kompot”, a także pierwszej w Warszawie … dyskoteki. Można by tak jeszcze długo wymieniać, ponieważ lista jego zasług jest niewyczerpana. Był także twórcą popularnego w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych XX w. i organizowanego w Osieku “Ciemnogrodu”. To ojciec uczył pana przywiązania, miłości do Kociewia?

WC: Ojciec dawał przykład, a ja podziwiałem. Miał takie pomysły, jakich nie miał nikt znany mi… może jeszcze poza moim stryjem, Andrzejem Cejrowskim, którego kocham i podziwiam tak samo jak Ojca.

Ojciec kolegował się z Czesławem Niemenem, którego śpiewanie nie podobało mi się wcale – doceniałem kunszt, ale nigdy nie byłem fanem. Ale.. kiedyś Ojciec zabrał Niemena do naszej wioski i potem przez 40 lat baby o tym gadały – podziwiałem to gadanie. Bo Ojciec zrobił coś tak prostego dla tej wioski, coś pamiętnego, a jednocześnie to było takie proste i zwyczajne. Przespacerował się ze swoim kumplem po naszej wsi. To wszystko. Poszli do gospody na zupę. Ojciec wiedział, że ten jeden krótki spacer z Niemenem będzie ważniejszy od wielkiego koncertu. I był ważniejszy! Ludzie we wsi to zapamiętali i było to dla nich doniosłe, że Stachu przyprowadził Niemena.

A potem, kiedy ja dorosłem, Ojciec został moim impresario. I pewnego dnia idziemy przez Osiek, a Ojciec pokazuje na kawałek łąki koło Kółka Rolniczego i mówi: “Zrobimy tu imprezę dla tysięcy ludzi”.

I zrobił “Ciemnogród”. I przyjechało PIĘTNAŚCIE tysięcy ludzi; do wioski w której mieszkało 212 osób. Ja tylko jeździłem po Osieku konno i występowałem na scenie, a te piętnaście tysięcy ludzi we wsi to zasługa Ojca. To On był AMBASADOREM, Suwerenem i Królem. Ja byłem jedynie komediantem na Jego scenie.

BW: Ojciec został pochowany na pelplińskim cmentarzu. Bywa pan przy jego grobie nie tylko, aby się pomodlić.

WC:

Kościół uczy o świętych obcowaniu, to sobie obcuję. Nie tylko się modlę, ale też obcuję. Gadam do Ojca i on w niebie słyszy. Nie zagadał nigdy do mnie, bo pewnie bym wtedy narobił ze strachu, ale słyszy, widzi. I widzi też Boga twarzą w twarz, więc jeśli w jakiejś mojej sprawie rodzony Ojciec poprosi Boga to to jest lepsze wstawiennictwo, niż moja samodzielna prośba.

Popijamy też sobie razem Tabasco (ostry sos z Luizjany). Ojciec lubił Tabasco, nauczyłem się od Niego i też lubię. Więc, gdy jadę na grób, zabieram też Tabasco. Trochę popiję ja, a resztę wylewam Ojcu. Otwartą flaszeczkę wbijam do góry nogami w ziemię na grobie i tak się sączy powoluśku, w czasie, gdy obok płonie znicz.

Nie wiem co lubił Pan Olek Lodkowski z Bernardinum, który ma grób zaraz obok. Gdybym wiedział, to Panu Olkowi też bym coś przyniósł. Lubiłem go bardzo. I nadal tęsknię.

BW: Związany z Pelplinem poeta, eseista i historyk sztuki ks. Janusz St. Pasierb pisał: “Małe ojczyzny uczą żyć w ojczyźnie wielkiej, w wielkiej ojczyźnie ludzi. Kto nie broni i nie rozwija tego, co bliskie – trudno uwierzyć, żeby był zdolny do wielkich uczuć w stosunku do tego, co wielkie i największe w życiu i na świecie”. Czy podziela pan tezę o znaczeniu małych ojczyzn?

WC: Amen. Podzielam. Ojczyzna (ta wielka – Polska) siedzi w sercu pod warunkiem, że kochasz Ojca, że kochasz ciotkę Jadzię, która ci każe szrubrować jezdnię. Ja Polskę kocham i Polski bronię, bo chcę mieć moje sznytki i metkę, i musztyk.

BW: Czym dla pana jest prowincja? Dla jednych jest emblematem obciachu, dla drugich wręcz odwrotnie: synonimem autentyczności, dla innych jeszcze pojęciem mentalnym, a nie geograficzno-kulturowym.

WC: Wie pan, ja jestem obciachowy i mnie z tym dobrze. Czy normalny (nieobciachowy) facet chodzi boso w koszulach w kwiatki? W Polsce mieszkam na prowincji, i w USA też mam rancho w Arizonie, czyli na daleeeekiej prowincji, a nie apartament w Nowym Jorku. Zasadniczo mógłbym sprzedać to rancho i kupiłbym za tę forsę apartament na Manhattanie, w dobrej kamienicy, w której mieszkał John Lennon lub w wieżowcu Trumpa, ale… nie kupuję. Lubię mieszkać na prowincji. Moi sąsiedzi w Arizonie też mówią gwarą – kowbojską, podobnie jak moi sąsiedzi na Kociewiu mówią gwarą – kociewską. Lubię żyć prosto. Słucham wsiowej muzyki country lub wsiowej muzyki z Karaibów. Lubię swoje życie i… nadal lubię grać warszawiaczkom na nosie, kiedy z tej wsiowej muzyki robię najlepszą audycję muzyczną w Polskim Radiu, a oni nie bardzo wiedzą jak to ugryźć. Bo przecież ich zdaniem “najlepsza” jest całkiem inna muzyka, więc jak ten WC robi najlepszą audycję z muzyki najgorszej???

BW: W kontekście naszej rozmowy o pana ojcu proszę powiedzieć, czym dla pana jest rodzina? Tak mocno i bezpardonowo atakowana przez środowiska liberalne i lewicowe. Tylko z pozoru nieistotne wydają się w tym kontekście zmiany w języku. Zamiast rodziny, małżeństwa, męża i żony mamy związki, pary, partnerów etc. Czy podziela pan obawy wynikające z prób marginalizowania rodziny?

WC: Nie lękajcie się. “Pokój Wam” – powiedział Pan Jezus po Zmartwychwstaniu, gdy Apostołowie siedzieli w ukryciu – zabarykadowani, sterroryzowani. Przerażeni, że przegrali, że świat wartości został pokonany na krzyżu. “Pokój Wam”, czyli “Spokojnie, spoko, luzik, relax…”. “Nie lękajcie się” oraz drugie, podobne zawołanie: “Wypłyń na głębię”.

Ludzie często odbierają moje wypowiedzi publiczne, np. w TVP, jako wypowiedzi polityczne. A moje motywacje, gdy komentuję politykę, są zawsze wyłącznie RELIGIJNE. Diabeł przegrał, a my zwyciężymy. Nawet gdyby nam się dzisiaj wydawało, że rodzina ulegnie zagładzie. Nie ulegnie, w gruzach nie legnie. Trwajcie w Mocy, mocni w Panu.

BW: W kategorii zespołowej tytuł Ambasadora Kociewia otrzymał Zespół Pieśni i Tańca “Modraki” z Pelplina. Jakie jest pana zdanie na temat zespołów folklorystycznych, nie tylko kociewskich i nie tylko polskich. Powstaje ich ostatnio sporo w naszym regionie. Są tacy, którzy ich znaczenie minimalizują, czy wręcz lekceważą.

WC: Komu chce się tańczyć, śpiewać i ubierać na ludowo, niech tańczy. Góralska muzyka jest w cenie. “Piejo kury, piejo, szukajom koguta” – też było w cenie. Oraz LUDOWA muzyka Gorana Bregovića wyśpiewana przez Kajah – “Prawy do lewego”. Ktoś lubi wsiową muzykę, to dobrze. Niech zrobi najlepszą. I niech warszawiaczki potem drapią głowy: jak to możliwe, że to wsiowe takie dobre???

BW: Przywołam po raz kolejny słowa ks. Pasierba, który pisał, że żadna z katedr świata (a widział ich wiele) nie przesłoniła w jego sercu pelplińskiej. Pan w wywiadzie udzielonym internetowej TV Pelplin we wrześniu 2012 r. powiedział podobnie: “Nie ma drugiej jak pelplińska, (…) która powala na kolana”. Stwierdził pan również, że mamy w Pelplinie (biorąc pod uwagę bogactwo i różnorodność dzieł sztuki) … siedem Malborków. Czy to był wyraz kurtuazji, czy też wyraz autentycznej fascynacji pelplińską świątynią?

WC: Kurtuazji? Wojciech Cejrowski i kurtuazja?! Pan żartuje! Różne rzeczy o mnie mówią: cham, bezczelny, wredny, bufon, megaloman, zadziorny, agresywny, bezpośredni, niegrzeczny… i zasadniczo mają rację. Kurtuazja to nie ja. Mówię co myślę i nie ukrywam uczuć. Kiedy kocham lub nie lubię, robię to prosto z mostu i na całe gardło.

A katedrę pelplińską kocham i podziwiam do łez. I nie są to łzy udawane. Gdy jestem w Polsce, co dwa, trzy tygodnie jadę na mszę do naszej katedry. Pod ołtarze, przy których do mszy służył mój Ojciec. Głaszczę drewno starej ławki, na której siadywała moja Babcia. Patrzę w oczy tych samych obrazów, pod którymi modlili się moi przodkowie i przyjaciele.

Z tych mszy w naszej katedrze nie będę miał nic – żadnej zasługi w niebie! Bo co to za zasługa, gdy kolano zgina się samo z siebie – bez mojej woli? Co to za zasługa, gdy modlitwa sama płynie z ust – w zachwyceniu? Co to za zasługa, gdy adorujesz bezwiednie? Gdy się to wszytko robi samo – pod naporem tego świętego i pięknego dzieła, jakim jest pelplińska katedra?

BW: Dziękuję panu serdecznie za poświęcony czas, nie dla mnie oczywiście, ale dla Pelplina, dla Kociewia, dla pana małej ojczyzny.

0 komentarzy

Wyślij komentarz

yerba mate kurupi

DZIENNIK ROZRYWKOWY

OSTATNIE WPISY

RZUT NOŻEM

Mam u mnie na wsi w PL duży plaster drewna wycięty z grubej sosny. Ustawiłem go na drewnianym trójnogu i służy do rzucania nożami. W USA...

AUDYCJA PODZWROTNIKOWA

W radiu WNET mieliśmy kilka przerw, każda z nich była naturalna. Nadawaliśmy ostatnio w kratkę, bo albo Lany Poniedziałek, albo Dzień...

MATERO ZE SZKŁA

Ten pomysł ma ponad dziesięć lat - matero ze szkła, bardzo proste w utrzymaniu i do zrobienia w Polsce. Bo Polska słynie na cały świat z...

LAMPKA BETLEJEMSKA

Kręciliśmy wtedy moje najlepsze odcinki „Boso przez świat” – seria z Jerozolimy. Kto je widział ten wie, że nic lepszego nie nakręciłem,...

DZIENNIK POLITYCZNY

OSTATNIE WPISY

KONCERT na 250 OSÓB

Od 14 czerwca będą możliwe koncerty, z maskami na twarzach. Maksymalnie 250 osób. Jaka naukowa teoria za tym stoi? 250 osób na stadionie...

TURÓW

Turów. „Polubowne” załatwianie sprawy z Czechami. Przygotowanie wytycznych do podpisania Umowy – odszkodowanie w wys. ponad 200 mln...

Aborcja

Teraz, gdy Polska zapłaciła tak wiele za częściowe ograniczenie aborcji, prawdziwy mężczyzna powinien iść do pełnego zwycięstwa. Tymczasem Duda i spółka się wycofują.

ZAKOŃCZYĆ PLANDEMIĘ

Chciałbym tu być. I powinienem. Poprzednio byłem – protestować przeciwko PRZYMUSOWI szczepień. Kto chce, niech się szczepi, nikomu nie zabraniam. Ale niech mnie nikt nie zmusza bym zaszczepił siebie wbrew mojej woli.

TUŻ PO DEBACIE

To nie była debata, bo nikt z nikim nie miał szansy debatować. Czyli oszustwo w tytule. A debaty prawdziwe są ważne, bo pozwalają sprawdzić jak kandydat sobie poradzi, gdyby go Putin zaskoczył publicznie jakimś nieprzewidzianym pytaniem.

Koszyk0
Koszyk jest pusty
Kontynuuj zakupy
0