Nawet nie wiedziałem, że je tu mamy! Niby tu i tam gospodynie wieszają sobie przy domach karmniki dla kolibrów – widuję często – ale żywego kolibra przy tych karmnikach, jakoś nigdy. Nie w Arizonie!
Koliber na prerii jest raczej niepokojący niż przyjemny, bo z daleka przypomina osę szukającą miejsca na gniazdo. Taką dużą osę w najgroźniejszym możliwym typie. (Polski szerszeń przy tej osie, to jak szept przy wrzasku.)
Przyleciał koliber. Byłem akurat przy strzelbie i w nastroju na strzelanie, więc prawie go posunąłem śrutem. W ostatniej chwili zorientowałem się, że to jednak koliberek, więc dałem mu żyć – niech go sobie upoluje coś innego, nie ja. (A przy okazji: to ciekawe czy coś jada kolibry? I co? Co na nie poluje? Węże? Nadrzewne jaszczurki? Inne ptaki? Czy może koliber jest za mały i nic go nie chce porwać poza wiatrem?)
***
No więc kolibra ocaliłem, do strzału nie doszło, ale miałem intencję strzelić śrutem do osy.
Naprawdę, panie WC? Śrutem do osy? Czy panu się kompletnie pomieszało?
Pomieszało mi się już dawno – gdyby Państwo mieli takie życie jak ja, też by się Wam pomieszało – ale do osy planowałem strzelić zupełnie racjonalnie i bez emocji. To miał być eksperyment naukowy. Chciałem (nadal chcę) sprawdzić czy z bliskiej odległości, gdy śrut nie jest jeszcze rozproszony, da się skutecznie walnąć w osę bez wstawania z bujanego fotela. Takie oto na prerii miewamy pomysły. Rozrywki. Zamiast telewizji. Zamiast miast. Zamiast restauracji, dyskotek i kin. Wy się bawicie komórkami, my się bawimy osami, strzelbami.
***
A w ogóle to czekam na wściekły rój, a nie na pojedynczą osę.
Pisałem coś o wściekłych rojach? Zdarzają się o tej porze roku.
Otóż czasami osy nie latają pojedynczo, lecz przylatuje ich cały rój, który jest agresywny, mięsożerny i wściekły. Nastawiony na mord. Osy są podniecone jak wikingowie w czasie wojennego szału.
Taki rój, bywa, że zabija ptaki w locie, a potem je opada i zjada.
Nie jest to widok przyjemny.
Taki rój, bywa, że wyląduje na krowie. Krowa wprawdzie przeżyje, ale… najczęściej trzeba ją szybko zastrzelić. Gdy osy na niej żerują, krowa popada w szaleństwo ze strachu, a przy okazji łamie sobie nogi.
Taki rój, bywa, bardzo rzadko, ale jednak, bywa, że atakuje ludzi…
Dlatego chciałem sprawdzić (nadal chcę) czy, gdy się strzeli do takiego roju ze śrutówki, to on zmienia zdanie i kierunek lotu? Czy, gdy rozgrzane i cuchnące spalonym prochem kulki ołowiu przelecą przez rój, to czy to zmienia jego kierunek, nastawienie i podejście do człowieka, który strzelił?
Zasadzam się więc na rój i czekam.
***
Zazwyczaj ludzie nie czekają, lecz unikają roju. Gdy tylko jakiś zobaczą, chowają się na chwilę w domu. Te wściekłe roje nie mają czasu na dobijanie się do ciebie przez szybę – gdy im zejdziesz z oczu, idą od razu na jakiś następny cel. Byle się w coś szybko wgryźć. Zazwyczaj więc ludzie nie czekają na rój, lecz chowają się na chwilę do domu i mają po kłopocie.
Najbardziej leniwi nie chowają się, bo im się nie chce wstać, lecz wyciągają spod bujanego fotela pojemnik ze szprejem na osy. Pojemniki takie są wiosną do kupienia we wszystkich sklepach i każdy ma tego kilka sztuk w domu, koło domu, w stodole i w samochodzie. Pojemnik jest pod mocniejszym ciśnieniem, niż zwykły dezodorant i ma rozmiar małej gaśnicy. Psikniesz i… wściekły rój znika w konwulsjach. Chyba, że nie zdążysz psiknąć. Albo chwyciłeś za szprej sprzed trzech lat i on już nie psika. Albo psiknąłeś, ale wiało w złą stronę i wszystko wylądowało na twojej twarzy…
Na prerii zawsze jest jakieś “chyba że”, które potem albo kończy się w szpitalu, albo na cmentarzu, albo w knajpie, gdzie każda nowa opowieść z serii “chyba że” jest witana owacyjnie.
***
Mam szprej.
Mam szczelne drzwi i okna.
Mógłbym się schować lub zasłonić szprejem, ale… ja chcę przeprowadzić ten eksperyment naukowy ze strzelaniem do roju. Chcę sprawdzić jak wściekły rój zareaguje na rozpędzoną garść śrutu cuchnącego spalonym prochem.
Siedzę więc na moim porczu, siedzę ze strzelbą na kolanach i czekam na rój. Koliber przyleciał, prawie dostał, ale nie dostał i odleciał. Wszyscy są lekko poddenerwowani, bo… bo zawsze może się zdarzyć jakieś “chyba że”. Ale jest też to drugie “chyba że” dla którego robi się takie rzeczy:
“Chyba że”… uda mi się skutecznie przepędzić rój strzałem ze śrutówy. Ha-haa! Wówczas nasza knajpa będzie pełna wiwatów. Wówczas moja nowa metoda na osy przejdzie do legendy Dzikiego Zachodu (który już nie jest taki dziki, ale jakoś nie chcę o tym pamiętać). Siedzę więc ze strzelbą na kolanach i przysypiam sobie w słońcu zachodu.
Przyleciał koliber.
Czekam na rój.
Przysypiam.