Dwa razy w roku koszę trawę. Częściej nie muszę bo to nie osiedle, tylko rancho.
Te dwa razy w roku koszę trawę nie dla estetyki, lecz z powodu badyli.
Trawa jest w porządku i krowy ją lubią, więc strzygą, ale… są takie miejsca, których nie strzygą. Rośnie tam coś niesmacznego. Wygląda jak trawa, ale nie jest wyjadane, a skoro nie jest wyjadane, rośnie i rośnie, potem zmienia się w zdrewniałe badyle, usycha i sterczy.
Jeśli to tak zostawić, będzie tych sterczących badyli coraz więcej, a trawy coraz mniej. Dlatego dwa razy w roku koszę.
W tym celu przyjeżdża do mnie Homer.
***
Mieszkam na skalistej górze (kto czytał “Wyspę na prerii” wie) i zwykła kosiarka do trawy, by sobie tu nie poradziła, a Homer ma sprzęt stosowny.
Homer jest tajemnicą. Po pierwsze ma wyjątkowo rzadkie imię. Po drugie nigdy go nie ma, gdy do niego dzwonisz – odbiera jakaś pani, ja podaję adres, pani odpowiada: SI i się rozłącza.
Potem któregoś dnia przyjeżdża Homer, ale nigdy nie wiesz kiedy będzie. Forsę za usługę każe sobie zostawiać pod kamieniem. Za pierwszym razem wskazał mi ten kamień palcem. Jeden z tysiąca niepozornych kamieni na mojej górze.
Stwierdziłem, że na pewno się pomylę i zostawię pod innym i co wtedy? Homer machnął ręką lekceważąco: Znajdę sobie, senior.
Nie POWIEDZIAŁ “Znajdę sobie, senior”, bo Homer nie mówi. Homer gestykuluje, stroi miny i mruczy na wiele efektownych sposobów, ale nie mówi. Gesty, miny i pomruki ma tak wymowne jakby mówił, więc gdy machnął ręką lekceważąco, to tak jakby powiedział do mnie: Znajdę sobie, senior.
I rzeczywiście zawsze znajduje. A ja zawsze zostawiam mu forsę pod innym kamieniem – to taka nasza gra. W którą gram tylko ja, bo Homer myśli, że ja się zwyczajnie mylę. A ja się nie mylę, tylko badam Homera naukowo – bo jak to właściwie możliwe, że on nigdy nie musi przeszukiwać wszystkich kamieni koło mego domu, tylko zawsze trafia wprost pod ten jeden jedyny, pod którym zostawiłem forsę?! Ha???
Początkowo myślałem, że po prostu ma czułe oko trapera i widzi jakieś moje ślady. No to raz poprosiłem chłopaków naprawiających kable elektryczne, by mnie wypuścili na wysięgniku pod najdalszy kamień jak się da – opuścili mnie tuż przy ziemi bez jej dotykania, a potem ja podniosłem kamień, wsadziłem forsę i odłożyłem ten kamień IDENTYCZNIE jak leżał poprzednio.
Homer znalazł tę forsę od razu. Jak?!!
***
Proponowałem Homerowi pracę jako poszukiwacz zaginionej forsy na plażach Kalifornii – ludzie na plażach często zostawiają portfele i zarabiasz na zawartości, a potem jeszcze drugie tyle za odszukanie właściciela, który dzięki tobie odzyskuje swoje prawo jazdy, karty kredytowe etc. Proponowałem tę bardzo dochodową robotę Homerowi, ale nie chciał. Powiedział, że piasek to są wprawdzie kamienie, ale za małe i nie wyczuje gdzie leży forsa.
Ja mu na to, że może w takim razie pojechałby ze mną pod piramidy w Meksyku i poszukamy tam skarbów, a on mi na to, że wyczuwa tylko forsę papierkową, a bilon go nie interesuje.
Ja mu na to, że to jest bilon ze złota, a Homer tylko machnął ręką i poszedł kosić moje badyle.
***
Homer nie zna języka angielskiego, gdyż przyszedł tu z Meksyku. Przyszedł piechotą wiele lat temu i został. Kosi trawę od zawsze. Nie ma firmy, nie odbiera telefonu, nie umawia się na żadne konkretne kwoty – Homer ma córkę i ta córka odbiera telefon oraz informuje, by Ojcu zapłacić po uważaniu, bo przecież ona nie widzi teraz jaka to robota, ile akrów, czy teren skalisty i pochyły czy płaski, więc proszę zapłacić po uważania.
Homer potem bierze tę forsę, nie przelicza, nawet na nią nie patrzy, tylko wsadza w kieszeń i odjeżdża.
Zapytałem go, czy się kiedyś nie oszukał. Odpowiedział mi (gestami i minami), że wychodzi mu bardzo dobra średnia, a jednocześnie sam traktuje wszystkich jednakowo dobrze – zarówno tych, którzy płacą dobrze, jak i tych drugich, którzy mogliby go rozczarować swoim skąpstwem. Cokolwiek wygarnie spod twojego kamienia, natychmiast wsadza do kieszeni bez liczenia i odchodzi zawsze zadowolony, zawsze uśmiechnięty, zawsze szczęśliwy ze swojej roboty.
***
Homer, jego stary pikap z przyczepą, na pikapie najnowsza kosiarka.
Za pierwszym razem prosiłem, by skosił wszystkie badyle po całości. Odmówił. Pytam czemu? A Homer mi na to (gestami, minami i pomrukami) wyjaśnił w szczegółach, że jak się skosi wszystkie te niesmaczne badyle, to na moją ziemię przestaną wchodzić sarny i jelenie…
– Rozumiesz, gringo? – wygestykulował Homer.
– Nie rozumiem, ale sobie zapamiętam!
– Twój sąsiad nie chce jeleni u siebie – Homer zaczął nowy wątek. – On ma pastwiska, stada krów, więc dla niego jelenie to szkodniki. Powiedz mu, żeby wykosił u siebie wszystkie badyle. a wtedy jelenie będą przychodzić tylko do ciebie, gringo.
– A po co mi to?
– Robię bardzo dobre kiełbaski z jeleniny – wygestykulował i wycmoktał Homer. – Naprawdę wybitne! Meksykańskie choriso. Czerwoniutkie, z papryką, piekące.
Kilka miesięcy po tej rozmowie Homer przyjechał do mnie z kiełbasą. Była świetna. Przypomina znaną mi z dzieciństwa “kiełbasę polską”. (Nazwa własna. Kiełbasa polska jest wytwarzaną na Kociewiu do dzisiaj, ale już nie tak smaczna jak kiedyś. Surowe mięso, przemielone z ziarnami gorczycy – kto z Kociewia ten wie o czym mówię.) Układ z Homerem mamy prosty: Połowa kiełbasy z każdego jelenia jest moja, reszta zostaje u Homera.
***
Ach… byłbym zapomniał, a nie wiem czy to oczywiste:
Homer nie jest niemową. Po prostu nie mówi, bo nie zna angielskiego. Nie mówi nawet teraz, gdy już wie, że ja znam hiszpański. Homer uważa wypowiadanie słów za niepotrzebne w sytuacji, gdy można wszystko powiedzieć gestem. I nigdy jeszcze w rozmowach pomiędzy nami nie było takiej opowieści, którą musiałby podpierać słowami.