Białystok wczoraj był wyjątkowy i potwierdzi to każdy, kto był na tym występie. Ja byłem. Wprawdzie nie widziałem występu z widowni, ale byłem – na scenie.
Białystok znam od lat (to był mój dziesiąty występ w tym mieście, a na Podlasiu trzydziesty) i znam tę Publiczność, jako antropolog – ludzie z natury mili, dobrzy, spokojni, nawet, gdybyś im nadepnął na odcisk, nie ofukną, lecz uśmiechną się do ciebie ze słowami “Aj jajaj, boli noga”.
Przy stendapie, czyli takich przedstawieniach, które ja daję, kluczowe jest lekkie napięcie – artysta chce czasami lekko rozdrażnić salę, by chwilę potem rozśmieszyć. I fajnie jest śmieć się z samych siebie. A na Podlasiu nie rozdrażnisz – zawsze mili, zawsze dobrzy, nawet gdybyś im zaczął skakać po odciskach, i tak podchodzą do ciebie z miłością.
Wczoraj znalazłem KLUCZ do tego zjawiska. Kto był ten wie. Zawarliśmy z Białymstokiem takie porozumienie, że nadal było miło i nadal wszyscy byli dobrzy i podchodzili do wszystkiego z miłością ale… sufit rwał się od śmiechu tak hucznego śmiechu, jak w najlepszym klubie stand up w Nowym Jorku.
Dziękuję Państwu i do zobaczenia!
PS. Za liczne prezenty dziękuję, z Podlasia nie wypuszczą z pustymi rękami, nie wypuszczą głodnego, a jak się upiera to i tak zapakują mu fury żarcia w kufer w samochodzie.