Było się we Wiśle boso.
Naród tam podobno sceptyczny na przyjezdnych rozśmieszaczy, a jednak udało mi się zgromadzić w amfiteatrze 747 osób i miejscowa Ludność była zaskoczona tą liczbą. Spodziewali się 200-300 max.
Występem w amfiteatrze byłem zaniepokojony. Wprawdzie nie do poziomu “mam pełne portki”, ale trochę jednak byłem – amfiteatr nie nadaje się KOMPLETNIE na tę formę rozrywki jaką jest stand-up. Do tego potrzebna jest ciemna sala o niskim suficie, od którego odbija się śmiech. W dodatku Publika powinna siedzieć na tyle blisko, aby dostrzec uniesioną brew, minkę, grymasik ust, wzdęcie polika – wtedy Publika reaguje. Jedynie w Olsztynie znam amfiteatr na tyle stromy, prawie pionowy, że nawet najdalsze rzędy widzą brwi ruch. No ale… poszło dobrze. Publiczności dziękuję za prowadzenie.
***
Dnia następnego dostałem tytuł Ambasadora Kociewia. Raczej honor, niż konkretna funkcja. Uznanie za to, że się nie wstydzę gwary, krainy pochodzenia, która jest zdecydowanie bardziej wsią, niż miastem; że chleb, nawet w Arizonie, jem w sznytkach, a jajko rozcinam nożem, a nie pukam łyżeczką.
Ambasadorem prawdziwym Kociewia był mój śp.Ojciec. To on do katedry pelplińskiej przemycił Ellingtona (muzyk jazzowy), by ten zagrał sobie na organach, które “są starsze niż całe Stany Zjednoczone”. To on spacerował z Czesławem Niemenem po naszej wsi – ot tak – bez powodu… I do dziś starsze Panie to pamiętają i o tym gadają, że widziały Niemena na drodze i nie mają pewności czy to zwidy były, czy się czego napiły. To on woził mnie zimą po zamarzniętym jeziorze samochodem. To On mówił mi, że w szkole powinienem mieć dobre oceny ze wszystkiego oprócz sprawowania. To On.
***
W trakcie wręczenia tytułu Ambasadora, ktoś z publiczności zapytał, czy to prawda, że stawiam Ojcu na grobie flaszkę Tabasco odwróconą do góry dnem? “Nasza przewodniczka nam mówiła, panie Wojtku.”
Po pierwsze nie wiedziałem, że przewodnicy w Pelplinie oprowadzają turystów po grobie mojego Ojca. Po drugie prawda – obok znicza stawiam Ojcu flaszkę Tabasco, z której sam ciągnę pierwszego łyka.
To Ojciec nauczył mnie pić Tabasco i nauczył mnie kochać Amerykę za to, co w Ameryce wielkie, piękne i doniosłe. To On nauczył mnie gardzić tyranią i krzyczeć władzy w twarz: PRECZ Z KOMUNĄ, WSZYSCY WON. To On był ze mną na moim pierwszym przesłuchaniu na ubecji (w siódmej klasie szkoły podstawowej), to On (dziwnym zbiegiem okoliczności) był też ze mną na przesłuchaniu ostatnim… Przesłuchiwał mnie wtedy okropny garbus – prokurator Szczap.
To On był potem Szefem w mojej firmie i producentem moich programów telewizyjnych. To On kazał mi napisać pierwszą książkę bo… tylko On wiedział, że potrafię. To On.
***
Pływać w naszym jeziorze nauczyłem się sam.
Kłusować w naszym jeziorze nauczyłem się sam.
Stawiać wnyki na lisa w pobliżu kurnika nauczyłem się sam.
Zarabiać nauczyłem się sam.
Wydawać nauczyłem się sam.
Rancho w Arizonie kupiłem sobie sam.
I sam napisałem “Wyspę na prerii” – książkę, w której postawiłem Ojcu dyskretny pomnik pomiędzy wierszami.
-
Wyspa na prerii40,00 zł