Kto nie czytał poprzedniego tekstu o Miedzianych Łbach, niech sobie doczyta.
Jeff, Ed i ja pojechaliśmy polować na węże. Coś takiego na prerii nazywa się snake hunt. Mieliśmy zebrać dla mnie trzydzieści wężowych głów. Potem miałem je ususzyć i rozwiesić na krzakach dookoła mojego domu, jak bombki na choinkach – to z kolei miało mnie zabezpieczyć przed innymi wężami.
Na prerii słyszałem już tyle niestworzonych historii i teorii, że ta mnie nie zdziwiła wcale. Zbyt wiele lat tu siedzę, by się czemuś dziwić. Ponadto właściwie wszystkie niestworzone historie, które tu słyszałem, w końcu okazywały się prawdą i wychodziłem na głupka nie dlatego, że uwierzyłem w idiotyzmy, lecz dlatego, że nie uwierzyłem. Więc teraz już nie dyskutuję i nie podważam teorii, lecz wierzę na słowo. Jeff i Ed mówią mi, że mam rozwiesić dookoła domu suszone głowy węży, to rozwieszam. Rozumiemy się? No!
***
Najpierw szykowaliśmy broń i poprawialiśmy własną celność, czujność i refleks. Każdy kierowca rajdowy zna te badania, z których wynika, że setka wódki przed wyścigiem poprawia koncentrację i osiągi. Dwie setki pogarszają.
Przed egzaminem na prawo jazdy powinno się podawać mężczyznom setkę. No ale świat przestał posługiwać się rozumem już dawno temu. Naukowe podejście do spraw to był wiek XIX, potem nastał wiek XX, czyli Barok Głupoty, a teraz mamy Rokoko. Na szczęście nie na prerii.
Dlatego Jeff, Ed i Ja wyostrzyliśmy naszą czujność i refleks sącząc po małej szklaneczce rumu.
Było rano i zimno. Rum grzał ciało i umysł w proporcji stosownej i nieprzesadnej.
Na snake hunt wychodzi się rano, gdy przy ziemi zalega jeszcze nocny chłód. Wtedy węże są sztywne.
Ze sprzętów, które przywieźli ze sobą Jeff i Ed, zdziwiły mnie duże słoje z octem i sekator.
– Czy będziemy przy okazji zbierać jakieś rośliny sekatorem? I po co te dwa słoje? – pytam.
– Próbowałeś kiedyś oderżnąć wężowi łeb nożem?
– ?
– Ślizga się, kula, czasami jeszcze wije, mimo, że zabity. Sekatorem oberżniesz łeb dużo łatwiej.
– A słoje?
– Głowy są dla ciebie, a resztę wężowiny zamarynuję.
– Tu od razu będziesz marynował? Nie mogłeś tych słojów zostawić w domu?
– Trzeba od razu, zanim obeschną, bo inaczej tracą kolor i cena spada.
– A to do jedzenia, czy na co?
– Kaliforniaki kupują.
– Aaa coś pamiętam. Mówiliście mi kiedyś, że marynowane węże są dobre na wzmocnienie.
– Niczego takiego nie mówiliśmy!
– Ym! – potwierdził Ed.
– Jak nie, kiedy tak.
– Ech, Gringo, słuchasz, ale nie słyszysz. Mówiliśmy, że Kaliforniaki kupują na wzmocnienie.
– Ym! – potwierdził Ed.
– Mówiliśmy ci, że KUPUJĄ, a nie, że są dobre.
– Ym!
– No to są dobre, czy nie są?
– Ja nie wiem, a ty Ed?
– Ym.
– No widzisz, Ed też nie wie.
– No to jak możecie sprzedawać węże na wzmocnienie, gdy żaden z was nie wie, czy to w ogóle działa? Oszukaństwo.
– Gringo, my nikomu nie mówimy, że działa. Marynujemy węże. Stawiamy słój w knajpie. Piszemy cenę 15 dolców za kawałek i czekamy.
– Ym!
– A potem przyjeżdżają Kaliforniaki i to oni nam mówią: O, węże na wzmocnienie.
My nie mówimy nic.
– Ym!
– Pokazujemy palcem cenę i tyle. Z Kaliforniakami się nie gada, bo zadają pytania, ale zanim zdążysz otworzyć usta, odpowiadają sami sobie.
– Ym.
– Oni się zawsze spieszą i są zawsze mądrzejsi od ciebie, od całego świata. Wpadają, pokazują paluchem na słój, mówią, że węże są na wzmocnienie i chcą kupować, i lecieć dalej. No to Ed mówi im tylko to swoje: “ym, ym” i transakcja zawarta. Obie strony zadowolone.
– A skąd to się wzięło? Ktoś to musiał zacząć.
– Mucha.
– Ym.
– Co mucha? Albo kto to jest Mucha?
– Było tak, Gringo: mój ojciec polował kiedyś na jednego wrednego węża i nie mógł go upolować. A kiedy już go upolował, to go porżnął na kawałki, zalał octem i zaniósł do knajpy na pokaz. Było wielkie święto. Po imprezie barman pyta, czy ojciec zabierze ten słój do domu, a ojciec na to, żeby komuś sprzedać. Przykleili cenę 15$ i słój został. Kolejnego dnia przyjechały jakieś Kaliforniaki i jeden pyta, czy to na sprzedaż i czemu tak tanio? Ojciec siedział koło słoja i jak usłyszał “czemu tak tanio” to szybko odpowiedział, że cena jest 15$ ZA JEDEN KAWAŁEK, a nie za całość. Kaliforniak pyta: a na co to działa? Ojciec chciał uczciwie powiedzieć, że na nic, albo że nie wie, ale na kontuarze akurat usiadła taka brzydka tłusta mucha, no to ojciec chciał ją najpierw zabić. Wziął do ręki folder z indiańskiego rezerwatu i walnął w tę muchę. Kaliforniak myślał, że ojciec mu podaje folder, a w folderze było napisane, że Indianie w dawnych czasach stosowali węże na wzmocnienie. I tak to się zaczęło.
– Ym! – potwierdził Ed.
– Eee, to może jednak taki wąż działa, skoro Indianie stosowali?
– Widziałeś kiedyś Indianina, w dawnych czasach, ze słojem i octem, który coś marynuje? Co upolują to zjadają od razu zanim się zepsuje. Czasami suszą mięso, ale pikle w occie to my robimy, a nie oni. Kaliforniaki mają te swoje komputery i Doliny Krzemowe, ale z logiką u nich krucho.
Słoje zostały na pikapie, a my poszliśmy polować.
***
Snake hunt polega na stosowaniu zachowań odwrotnych do normalnych. Normalnie nie leziesz nigdy w te miejsca, gdzie leziesz, gdy idziesz na snake hunt. Normalnie nie szturasz tych kup kamieni, które szturasz, gdy jest snake hunt. Normalnie, gdy widzisz węża, który nie ma chęci z tobą walczyć, to go nie gonisz, tylko się cieszysz i grzecznie odchodzisz. Normalnie. Ale na snake huncie nic nie jest normalnie, tylko wszystko jest na odwrót.
***
Szliśmy, szturaliśmy, goniliśmy.
I wtedy pierwszy raz od wielu lat usłyszałem, że Jeff potrafi z siebie wydobyć odgłos wyższy od pomruków i szeptów. W pewnym momencie krzyknął coś na całe gardło i… wtedy zrozumiałem, dlaczego nigdy nie podnosi głosu. Nie chcecie słyszeć jego krzyku, bez odpowiednich nauszników. Najlepiej kupić takie, które zakłada się w trakcie obsługi młota pneumatycznego lub do próbnych wybuchów na poligonie.
Jeff stał wtedy tuż za mną i tak wrzasnął, że dzwoni mi w uszach jeszcze dziś.
A tuż po wrzasku strzelił mi koło ucha ze śrutówy i wtedy odwróciłem się do niego z pretensją:
– Jeff.
– Ym?
– Czemu wrzeszczałeś mi w ucho?
– A bo?
– A bo pytam dlatego, że chcę się nauczyć na czym polega prawidłowe zachowanie w trakcie polowania na węże.
– Ym.
– Czyli? Dlaczego wrzasnąłeś mi prosto w ucho? Tak się robi? To ma być zabawne?
– Wrzasłem, żeby cię ostrzec, że za chwilę wystrzelę ci koło ucha do węża, którego ja widzę, a ty przegapiłeś.
– Jeff…
– Ym?
– Następnym razem strzelaj bez ostrzeżenia. Strzał był cichszy i mniej przerażający od tego wrzasku.
– Ym.
– Ym?
– Ym, ym!
– “Ym, ym” czyli “dobra, już dobra”, tak? Tak mam zrozumieć to twoje “Ym, ym”?
– Ym.
– Y-hym.
PS
YM – kowbojski pomruk przez nos, dźwięczny wydech, a jednocześnie coś w rodzaju słowa, w którym zawiera się wszytko (a niekiedy jeszcze coś, co było poza “wszystkim”).
Zupełnie jak w fejsbukowym lajku, z tym że lajk jest zawsze pozytywny i potem trzeba ewentualnie odlajkować, natomiast YM jest już od razu zalajkowaniem i odlajkowaniem – ma w sobie odczyn pozytywny, negatywny, obojętny oraz wszystkie pozostałe istniejące obecnie oraz te, które zaistnieją w przyszłości, gdy nas już nie będzie. YM.