Wczoraj po zamknięciu stoiska ruszyłem w Jarmark. Mam swoje ścieżki, ukryte, od zaplecza, wiem jak się przemknąć, by mnie nikt nie zatrzymywał. Lata treningu. Mam w tym przemykaniu się swoich sojuszników – handlarzy, takich jak ja, którzy traktują mnie jak równego sobie handlarza, a nie jak pana z telewizji. Czuję się pośród nich swobodnie jak w Arizonie. Czasami przepuszczają mnie na wylot poprzez swoje stragany, aby zatrzymać turystę, który jednak poznał i goni z aparatem.
Mam też kamuflaż. Zdziwiliby się Państwo ile mogą w mojej sytuacji zrobić klapki. Wiadomo, że Cejrowski chodzi boso, więc kiedy idę w klapkach to już nie jestem Cejrowski.
Wczoraj na Jarmarku znalazłem: doskonałe śledzie wyprodukowane przez Ciocię z Czerska (zjadłem, wrócę po nie), stare pianino orzechowe (tanio; tylko jak je po kupieniu tanio zabrać i jak tanio wybudować osobny salonik dla pianina?), znalazłem wielki stary obraz (drogo i wymaga dużej ściany na końcu korytarza, bo z bliska nie da się oglądać), ponadto spotkałem około trzydziestu starych Przyjaciół oraz zapoznałem kilku nowych.
Dziś, sobota, znowu postoję niedaleko fontanny z Neptunem od g.9 do g.18.
Przychodźcie!