ZAKĄTEK KIBLOWNIKÓW

utworzone przez | 09 sie 2018 | Dziennik rozrywkowy, Dziennik pokładowy | 0 komentarzy

Było to tydzień temu. Na moim stoisku pojawił się facet znany Państwu z mojego fejsbuka jako Mr.Gluten. Kiedy zamknąłem sprzedaż, ruszyliśmy razem w stragany tak zwanych Kiblowników.

Mało kto tam chodzi, bo najpierw stoi kontener ochrony, potem bateria przenośnych kibli, a trochę dalej kilka ostatnich straganów ze sztuką i antykami. Tzw. Zakątek Kiblowników.

Kto rozdaje parcele na Jarmarku nie wiem, ale mógłby to robić inaczej. Czy naprawdę akurat kible muszą sąsiadować ze sztuką? Nie ma dla kibli bardziej dostojnego miejsca, choćby pod oknem Sanepidu? Moim zdaniem wtedy i tylko wtedy Sanepid nadzorowałby prawidłowy zapach kibli, gdyby je miał pod nosem. A tak…

Ja tu podziwiam art deco, a oczy szczypią, bo wiatr zawiewa amoniakiem i chlorem, czyli sikami i usprawiedliwieniem dla ich legalnej obecności.

***

Podchodzę do jednego ze stoisk.

Widziałem tę lunetę z daleka. Piękna, jak z filmu “Piraci z Karaibów”, stara brytyjska; luneta Nelsona. I bardzo długa! Po rozciągnięciu metr co najmniej.

Widziałem ją z daleka, ale uważałem na to, by na nią nie patrzeć. Uważałem też na to, by to oni zaczepili mnie:

– Panie Wojtku… Do nas proszę!

Podszedłem, pogadaliśmy, jak co roku, oni częstowali, ja odmawiałem, oni pokazują mi różne rzeczy, ja odmawiam, informuję strategicznie, że szukam zegarów i starych paszportów, czyli towaru, którego u nich nie ma. Jednocześnie rozglądam się po towarze, który mają (omijając wzrokiem lunetę). Wyczuwam czy już dzisiaj coś sprzedali – to pomaga w negocjacjach, gdy się wie czy tak, czy nie.

Wreszcie odchodzę, bo “nic nie znalazłem”… prawie odchodzę i w ostatniej chwili sięgam po tę lunetę.

– A to co? – pytam udając, że robię to kurtuazyjnie.
– Luneta! Prawdziwa brytyjska!
– Eee..
– Stara!
– Eee..
– Ale jak nowa! Szkło nie zmętniało!
– Eee..
– I Panu dam tanio! Bo Pana lubię.
– Ja też Pana lubię, obu Panów, ale na co mi luneta?
– W Teksasie będziesz Pan sobie liczył krowy na odległość.
– W Arizonie.
– Pan przyłoży do oka, to się Pan zakocha!

Przyłożyłem. Rzeczywiście niezła ta luneta, ale…

– Proszę Pana, widzę przez nią kible. Czyli to samo, co doskonale czuję bez patrzenia – mówię i odkładam lunetę na ziemię, gdzie leżała.
– Niech Pan nie będzie sknera, bo nigdzie indziej nikt Panu nie sprzeda takiej lunety taniej!
– Ale czy ja potrzebuję inwestować w lunety?
– Z pańskim, że się tak wyrażę niezabardzopolskim nosem…? Pan to masz we krwi, żeby kupić tanio, a potem sprzedać drogo.
– Panie, ja jestem katolik…
– Pan jesteś, owszem, nawet moherowy, ale pański nos nie jest… To jak będzie?
– A jak ma być?
– Pan to weźmiesz do Ameryki i cena skoczy. Było 500 złotych, robi się 500 dolarów.
– Musiałoby być sto złotych i tysiąc dolarów, żebym ja się chciał schylić.
– Panie Wojtku, ja Panu tę lunetę podniosę i Pan się nawet nie musisz schylać…

***

Potem targowaliśmy się w ogólnie przyjętych ramach.

Znam te ramy od lat. Posłuchajcie…

Gdy na stragan przychodzi frajer, wówczas cena wynika z oceny frajera i może być zawyżona o dwa tysiące procent. Ale wśród nie-frajerów wszyscy wiedzą, że handlarze robią narzut 100% – kupił za 200 sprzedaje za 400 – i w tych ramach możesz się targować.

***

Chcieli za tę lunetę 250.

Po kilku minutach doszliśmy do ceny 200. Byłem nadal sceptyczny, bo skoro winszował sobie 250, to znaczy, że kupili za 125, czyli powinien się ze mną podzielić swoim narzutem 50/50, czyli sprzedać mi za 185.

Wiem, wiem – te rachunki są dla frajerów zbyt szybkie, ale my na Jarmarku mamy to w głowie od dziecka…

***

Całej scenie przyglądał się pewien Pan.
Gdy usłyszał 200zł, wyciągnął banknot i podaje sprzedawcy zza moich pleców.
Już chcieliśmy go obaj besztać, za wtrącanie się w cudze biznesy, a on tak:

– Panie Wojtku, ja zapłacę. Lubię Pana i chciałbym Panu zrobić prezent.
– Prezent? Ale ja sobie kupię tę lunetę, tylko nie za dwieście.
– Tyle że ja, chcę ją Panu kupić za dwieście, bo za mniej, to już nie byłby godny prezent, lecz taniocha.
– Ale, proszę Pana, mnie jest głupio przyjmować prezenty. Kupię sobie.
– Lubię Pana i pierwszy raz w życiu mam okazję Panu podziękować, coś podarować. Niech mi Pan da szansę.

***

I to jest najtrudniejsza rzecz na Jarmarku – przyjmowanie prezentów.

Dawać jest łatwo, kupować jest łatwo, odmawiać jest łatwo, pozować do zdjęć za “Ojcze Nasz” jest łatwo, ale kiedy podchodzi starsza pani, dużo starsza od mojej Mamy, i przynosi mi kanapki ze słowami: Widziałam, że Pan tu stoi bez przerwy od rana, więc przyniosłam… Wtedy jest oczywiście miło i wzruszająco, ale jednocześnie najtrudniej – chyba jedyne chwile, gdy Cejrowskiemu jest głupio.

***

Dziś, jutro i w sobotę stoję w Gdańsku na Jarmarku Dominikańskim. Przed budynkiem PTTK, dwadzieścia kroków od fontanny z Neptunem. Przybywajcie. Będę do g. 18, a potem ruszę incognito do Zakątka Kiblowników.

0 komentarzy

Wyślij komentarz

yerba mate kurupi

DZIENNIK ROZRYWKOWY

OSTATNIE WPISY

AMERYKAŃSKA KAWA

W Ameryce kawę piją litrami i jakoś im się ręce nie trzęsą, ani dekiel nie odpada, ani pompka nie wybucha od nadmiaru kofeiny. Widzieli...

DZIEŃ MATKI

W Dniu Matki,Zaczynam od przepraszania, bo zawsze jest za co, nawet jeżeli to jakiś drobiazg.Potem zaczynam dziękować i życzyć.W Dniu...

TRUDNE DZIECIŃSTWO

Mój Menago poprosił, bym zrobił cały program oparty wyłącznie na moich przygodach z dzieciństwa, a nie z dżungli. Zrobiłem.

DZIENNIK POLITYCZNY

OSTATNIE WPISY

Wizyta w Kijowie

Prezydenci Polski i krajów bałtyckich w Kijowie.  Bezpieczeństwo spotkania zapewniła Polska i Ukraina. W JAKI SPOSÓB? DOGADALI SIĘ Z...

NA STOJAKA

Zły przegania z miejsca na miejsce.Zły w tym przypadku nosi imię GW.Złemu udało się zastraszyć kolejno każdą z sal w Poznaniu.Została nam...

MORALE

Lecę właśnie z USA. Tak akurat teraz!Polska moja matka i chcę przy niej być w trudnym czasie, a nie tylko martwić się z daleka.Nastroje w...

Koszyk0
Koszyk jest pusty
Kontynuuj zakupy
0